czwartek, 31 marca 2011

Obłędnie smakowe ciastka kokosowe i...rodzice na haju

Zapodaliśmy sobie w zeszłą sobotę a ja czuję, że muszę znowu wziąć. Od tamtego dnia ciągle pamiętam jakie to uczucie być na białym haju i chcę znów w to wejść. To był nasz pierwszy raz (dziś już wiem, że od jednego razu można się naprawdę uzależnić). Czy będzie kolejny? Będzie i to bardzo niedługo,... tak szybko jak tylko uda mi się dostać białą paczuszkę (na szczęście o nią nie jest trudno). Eli na razie w to nie wciągamy, jeszcze nie oszaleliśmy na tyle, żeby ją tym szprycować w wieku 8 miesięcy, ale i na to przyjdzie pora. Wszystkich odrobinę starszych namawiamy już teraz, bo wrażenia są obłędne.
Jeśli ktoś z was właśnie złapał za telefon, żeby wszcząć interwencję i tym samym jak najszybciej zatroszczyć się o niepewny, w naszej rodzinie, los Elżbiety, niech go szybko odłoży, interwencja nie będzie konieczna. Musicie uwierzyć mi na słowo....tak, tak, wiem, że uzależnionym się z zasady nie wierzy, ale w moich żyłach płynie nie koks, tylko kokos. Eli nic złego nie grozi. Od czasu zjedzenia kokosowych ciasteczek, bo o nich mowa, opiekujemy się córką z taką samą troską, jak wtedy, gdy smaku tych ciasteczek nie znaliśmy. Ela jest dzieckiem szczęśliwym i zadbanym :).

Przepis (lekko przeze mnie zmodyfikowany) pochodzi z książki pt. "Przemytnicy marchewki, groszku i soczewicy".

Obłędnie smakowe ciastka kokosowe

2 i 1/2 szklanki wiórków kokosowych
1 szklanka mleka w proszku
3 łyżki sklarowanego masła
1/2 szklanki brązowego cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia (według oryginalnego przepisu łyżka, ale łyżeczka w zupełności wystarczyła)
1 opakowanie cukru waniliowego
1/3 szklanki śmietanki kremówki 30%

Przygotowanie

Mielimy szklankę wiórków kokosowych w młynku do kawy.

Mielimy brązowy cukier.

Zmielone wiórki kokosowe i zmielony cukier łączymy w misce z pozostałymi wiórkami, mlekiem w proszku, sklarowanym masłem, proszkiem do pieczenia i cukrem waniliowym. Dokładnie mieszamy.

Ubijamy śmietanę.

Do wymieszanych składników dodajemy delikatnie, by nie pozbyć się powietrza, ubitą śmietanę.

Na wyłożoną papierem do pieczenia blachę wykładamy łyżeczką porcje ciasta. (Porcje ciasta nie muszą być piękne i kształtne, moje takie nie były...z dzieckiem w chuście trudno o ładne kształty ciasteczek;). W trakcie pieczenia wszystko nabierze pożądanych kształtów.)

Pieczemy w temperaturze 150 stopni aż zaczną się lekko przyrumieniać.





Eluś jest szczęśliwa. Nie wygląda?

środa, 30 marca 2011

Warzywne kosteczki siup do piąsteczki i....nasza noc z Fridą

Dzisiejszą noc mój zaślubiony pierwszy raz w życiu spędził z Fridą. Zszokowani? A jednak! Przygotujcie się na kolejne zaskoczenie...ja spędziłam tę noc razem z nimi. Oj działo się, działo....Raz on z nią a raz ja....
Nieee, no tego już za dużo - pomyślicie - co za rozwiązła rodzina?! I żeby tak przy dziecku?! Nie mają wstydu za grosz - w duchu dodacie. A co ja na to? O wy zepsuci do szpiku kości! Co też wam chodzi po głowach? W życiu nie wpadłabym na to, żeby wam, tutaj, takie rzeczy opisywać! Kim zatem jest Frida i co robiła w waszej małżeńskiej sypialni? - zapytacie lekko zdezorientowani. Już odpowiadam. Frida to w tym wypadku nie kobieta, to też nie duch Fridy Kahlo, bo ten jeszcze nigdy nie nawiedził ani mnie, ani mojego męża - a szkoda, bo chętnie bym z Fridą Kahlo porozmawiała o jej malarstwie i życiu. Frida moi drodzy to takie małe niebieskie ustrojstwo, ustrojstwo do odciągania dzieciowi  glutów i smarów wszelkiej maści, które okupują jego mały nos. (W tym miejscu przepraszam za te mało eleganckie słowa, ale tylko one oddają moją dziką niechęć do kataru. Piana toczy mi się z matczynego pyska na samą myśl o katarze i o tym, że siedzi w maleńkim noseczku Eleczki. Aaaa i tych zniesmaczonych mieszaniem tematów jedzenia z tematami okołosmarkowymi też przepraszam :) .)
Zatem kochani właśnie z taką Fridą spędziliśmy noc. Raz ja próbowałam przy jej pomocy ulżyć Eli, raz mąż. I tajemnica rozwiązana. Teraz można przygotować dzieciom coś do zjedzenia.

Warzywne kosteczki siup do piąsteczki
(po 7 miesiącu)

ok 150 ml wody
5 łyżek zmielonej kaszy jaglanej 
warzywa do wyboru (u nas tym razem była kalarepka, kalafior i marchewka)
oliwa z oliwek 

Skąd wziąć zmieloną kaszę jaglaną? Z pojemnika, do którego przesypaliśmy kaszę po jej zmieleniu. Nie mamy? To robimy migusiem.

Kasza jaglana mielona

Płuczemy dokładnie jaglankę pod bieżącą wodą.

Wypłukaną kaszę wrzucamy na rozgrzaną patelnię, prażymy ziarna tylko do momentu aż staną się suche.

Uprażoną kaszę mielimy w młynku do kawy i przesypujemy do pojemnika.

Przygotowanie

Wybrane warzywa gotujemy na parze i część z nich po ugotowaniu kroimy w drobną kostkę.

W małym rondelku zagotowujemy wodę i na wrzątek wrzucamy 5 łyżek zmielonej kaszy. Gotujemy kaszę ok 10 minut, mieszając. (Kaszkę gotujemy na twardo, żeby młode mogło bez problemu ją chwycić.)

Kaszę po ugotowaniu mieszamy z pokrojonymi warzywami i przekładamy do kwadratowego plastikowego pojemnika wyłożonego folią spożywczą.

Gdy kasza z warzywami zastygnie wyjmujemy ją z pojemnika, kroimy w kostkę i skrapiamy oliwą z oliwek.

Podajemy malcowi kostki z pozostałymi warzywami i czymś do popicia.

Eli zabawa z BLW bardzo się podobała.





 



wtorek, 29 marca 2011

Ciasto orzechowo-ananasowe....i Elek znawca kafelek

Ulubioną (i jak narazie jedyną) metodą badawczą naszej Eli Córy Nieskłodowskiej jest organoleptyka. Niestrudzony młody naukowiec poddaje analizie sensorycznej wszystko co znajduje się w zasięgu ręki i języka. Najchętniej jednak dokonuje dziesiątki razy w ciągu dnia organoleptycznej oceny kuchennych kafli. Wystarczy tylko, że małe ciałko Córy Nieskłodowskiej znajdzie się na terenie kuchni i ......dzikie lizanie, pacanie, drapanie oraz oglądanie z góry i pod kątem nie ma końca. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że kafle są granitowe i bynajmniej nie ogrzewają dzieciowego zadka. Z zadkiem jeszcze pół biedy, bo chroniony przez pieluchę nie zamienia się błyskawicznie w kostkę lodu o fantazyjnym kształcie niemowlęcych pośladków - gorzej z całą resztą. I co zrobić, kiedy Elek znawca kafelek, zbierany przez rodzica z podłogi wyraża w sposób głośny i upierdliwy swoje niezadowolenie? Należy Elka doodziać, położyć na kamieniu, po czym próbować bez wyrzutów sumienia siąść przy kuchennym stole i  zjeść kawałek ciasta. A jakie mamy ciasto na stole?

Ciasto orzechowo-ananasowe

Ciasto
3 jajka (w temperaturze pokojowej)
szczypta soli 
szklanka cukru
2 szklanki mąki tortowej
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 puszka ananasów
2/3 szklanki soku z ananasów (z puszki po ananasach)
1 szklanka posiekanych orzechów

Krem na górę ciasta

1/2 kostki masła (o temperaturze pokojowej)
1/2 szklanki cukru pudru
opakowanie cukru waniliowego
250 g serka białego (Ważne, żeby nie był rzadki - zawsze używaliśmy serka z Wielunia "Mój ulubiony", tym razem pokusiliśmy się na inny i to był błąd, bo okazał się zbyt rzadki właśnie.

Przygotowanie

Ciasto
   
Oddzielamy białka od żółtek.

W wysokim, pojemnym naczyniu ubijamy białka ze szczyptą soli na sztywną pianę.

Do ubitej piany dodajemy na zmianę żółtka i cukier nie przerywając ubijania.

Do jajeczno-cukrowej masy dodajemy mąkę z sodą oczyszczoną i bardzo dokładnie mieszamy lub miksujemy na bardzo wolnych obrotach.

Następnie dodajemy sok z ananasa, orzechy i ananasy. Wszystko dokładnie mieszamy. 

Ciasto wylewamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy ok. 35 minut w temperaturze 180 stopni.

Krem na górę ciasta

Wszystkie składniki miksujemy na jednolitą masę i nakładamy ją na górę przestygniętego ciasta. Oprószamy kakao.










poniedziałek, 28 marca 2011

Jabłko pieczone i .....usteczka skaleczone

Jak Elżbietek wyrżnął, tak przyrżnął brodą centralnie w panele...oj jak boleśnie przyrżnął :(. W skutek przyrżnięcia wyrżnięta niedawno dolna jedynka Elka werżnęła się w górną wargę i ją prze...cięła. Tym oto sposobem podłoga niespodziewanie zafundowała Eli bezpłatny zabieg powiększania ust bez ingerencji chirurga. Gdybym w tamtej chwili nie myślała o swym dzieciu zalanym łzami i miała charakter nieczułego reportera, chwyciłabym za kamerę i nakręciła film instruktażowy dla wszystkich kobiet, które marzą, by wejść w posiadanie ust Andżeliny. Z drugiej strony - zabieg był tak błyskawiczny, że i tak nie miałabym szans nakręcić czegokolwiek prócz łez Eli a to ocierałoby się już o sadyzm. Na pocieszenie dodam, że wydaje się on być naprawdę nieskomplikowanym -  wystarczy chyba wyrżnąć i solidnie przyrżnąć. Na sobie nie testowałam i testować nie będę, bo ze swoimi ustami jestem bardzo zżyta, poza tym bałabym się, że coś mogłoby się nie udać...tak jak w przypadku Eli, u której niechciany zabieg "udał się" tylko w połowie - tak to jest, jak za powiększanie ust biorą się zęby i panele a nie lekarze. U małej pacjentki powstała asymetria, która utrzymywała się przez dobę, podczas której Eluś wyglądała jak jedna z ofiar nieudanych operacji plastycznych. Na szczęście efekty zabiegu nie utrzymują się długo i usta Karmeli wróciły do stanu z  "przed". Uff....czas na deserek. A co na deserek?

Jabłko pieczone z bananowo-jagodowym nadzieniem i odrobiną masełka
(u nas, ze względu na banana, który wcześniej uczulał Elę, po 7 miesiącu) 

jabłko
pół banana
garść mrożonych jagód
pół łyżeczki masła

Przygotowanie
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.

Jabłko myjemy, nie obieramy.

Odkrawamy górną część jabłka i nie wyrzucamy (przyda się do przykrycia jabłka).

Wydrążamy gniazdo nasienne, do powstałego otworu wkładamy na przemian małe cząstki banana, jagody i masło.

Jabłko przykrywamy odkrojoną wcześniej górną częścią.

W kilku miejscach nakłuwamy skórkę jabłka i zawijamy w folię aluminiową.

Tak przygotowane jabłko wstawiamy do piekarnika na około 50 minut. 

Ostygnięte podajemy łyżeczką.




Elek Karmelek po zabiegu 

piątek, 25 marca 2011

Całkiem przystojny pasztet z rumianą soczewicą

Od jakiegoś czasu Ela przyjmuje pozycję startową w swoim niewidzialnym bloku startowym. Robi to regularnie. Za każdym razem, gdy coś w jej głowie wydaje komendy "na miejsca!... gotowi!..." Elek posłusznie podnosi na ramionach oraz kolanach tułów i czeka aż będzie mógł wystartować. Czeka tak zniecierpliwiony nasz mały sportowiec - czeka, czeka, czeka....oczekiwanie zaczyna mu się dłużyć, więc próbuje sobie to nieznośne oczekiwanie jakoś urozmaicać, kiwając się w przód i w tył, bo ileż można wytrzymać w bezruchu, nasłuchując aż padnie wyczekiwane "start!". Do tej pory  scenariusz był zawsze taki sam. Nie doczekując się komendy, przyszła sprinterka Elżbietka zaczynała dostrzegać piękno paneli tudzież kafli, delikatnie schodziła do ich poziomu i ze sportowca zamieniała się - najpierw w fascynatkę sztuki, podziwiającą faktury oraz kolor podłoża a następnie w degustatorkę dań drewnopodobnych i (jej ulubionych) granitowych. Tak było do tej pory. Wczoraj Eluś, podirytowana ciągłym brakiem komendy, postanowiła jednak w końcu wystartować. Falstart! -  krzyknęli wtedy układ nerwowy i ruchowy Eli jednocześnie. Nie jesteś jeszcze gotowa, żeby raczkować! Nie dziś! - dodali oboje i nałożyli na sportowca karę w postaci pierwszego w życiu bolesnego upadku. Mama Eli musiała rozpocząć interwencję i odejść od talerza, na którym zostali sam na sam na miękusim chlebie i pod majonezową kołderką obsypaną płatkami szczypiorka (tak, wiem, przesadziłam :D)... całkiem przystojny pasztet z rumianą soczewicą.

Całkiem przystojny pasztet z rumianą soczewicą

Szklanka czerwonej soczewicy
2 sporej wielkości marchewki
1/2 korzenia pietruszki
Biała część pora (ok. 15 cm)
 4 jajka 
2 pełne garście natki pietruszki
1/2 szklanki bułki tartej
50 g żółtego sera
2 ząbki czosnku 
Płaska łyżka soli

Przygotowanie

Soczewicę przekładamy to sitka i dokładnie płuczemy.

W średniej wielkości garnku zagotowujemy 2 szklanki wody. Do gotującej się wody wsypujemy opłukaną soczewicę i gotujemy do miękkości ok 15 minut. Po ugotowaniu odcedzamy soczewicę na sicie.

Siekamy drobno pora i podsmażamy go w minimalnej ilości oleju na sporej patelni.
  
Marchewkę oraz pietruszkę ścieramy na tarce o dużych oczkach, dorzucamy na patelnię i mieszając czekamy aż warzywa zmiękną.

Na tarce o dużych oczkach ścieramy żółty ser.

Siekamy drobno natkę pietruszki. 

Czosnek przeciskamy przez praskę. 
  
Ugotowaną soczewicę dokładnie łączymy z warzywami z patelni,  zieloną pietruszką, serem, jajkami, czosnkiem, bułką tartą i solą.

Wykładamy masę do wyłożonej papierem do pieczenia foremki keksówki i pieczemy ok 45-50 minut w piekarniku rozgrzanym do 190 stopni.. 



Eluś w oczekiwaniu na komendę "START!"








czwartek, 24 marca 2011

Dla małego dziecia budyń z jaglanki na wiosenne poranki


- Taki talent marnować się nie może - powiedziałam do męża.
- Co mówisz? Nic nie słyszę - odparł.
- Co mówisz? - Zapytałam, bo właśnie w tamtej chwili przestało do mnie docierać z prędkością światła wszystko prócz krzyko-pisku, którego źródło upatrywałam tam gdzie zwykle, czyli w Elżbietce.
- Zapytałem, co mówisz! - tato Eli krzyknął (jakże słabo wypadł na tle córuchny). Próbował w ten nieudolny sposób przebić się przez słodki głosik naszej dzieciny, który w tej chwili osiągnął już niebezpieczne dla zdrowia natężenie ponad 130 decybeli - taki hałas, jak na moje ucho, potrafi wygenerować tylko startujący odrzutowiec. Dotarły do mnie tylko mężowe dźwiękowe ochłapy, resztę odczytałam (zdolniacha:)) z ruchu jego ust. Za dużo wysiłku kosztowałoby mnie tłumaczenie mu krzykiem jakie mam plany, więc musiałam najpierw zniwelować do minimum hałas, żebyśmy mogli porozmawiać w cywilizowany sposób. W tym celu ostrożnie, przytykając swoje uszy, zbliżyłam się do źródła krzyku, migusiem złapałam źródełko pod paszki i uniosłam zdecydowanym ruchem w górę. Jak za dotknięciem magicznej różdżki zrobiło się cudownie cicho. Mogliśmy teraz w spokoju zaplanować karierę Elżbietanki Karmelitanki (nie, nie, nie, nie planujemy oddać jej do zakonu....ot tak mi się dziwacznie skojarzyło).
- Taki talent marnować się nie może - zaczęłam od nowa. W lipcu jedziemy z Elą do Gołdapi, tam Kompleks Wypoczynkowy "Leśny Zakątek" organizuje prestiżowe międzynarodowe zawody, w których wystartuje nasza Ela.
- Jakie zawody? - zapytał lekko zdziwiony tato Eli.
- Jedziemy z nią na Konkurs Krzyku. Na mur beton wygra i zdobędzie międzynarodową sławę. Kto wie, może to będzie początek czegoś wielkiego. Już mam wizję - ciągnęłam dalej - jak to Ela jest niesiona na rękach przez rozentuzjazmowany tłum kibiców. Widzisz to? - spytałam.
- Tjaa - odpowiedział tato Elżbietki z nieukrywanym entuzjazmem. W jednej chwili zrozumiałam, że chyba nie widzi i że nie przeforsuję pomysłu na wyjazd do Gołdapi, ale na pewno przeforsuję pomysł na budyń z jaglanki ;).

Dla małego dziecia budyń z jaglanki na wiosenne poranki

ok 150 ml wody 
3 łyżki zmielonej kaszy jaglanej
gruszka
30 ml mleka modyfikowanego 

Skąd wziąć zmieloną kaszę jaglaną? Z pojemnika, do którego przesypaliśmy kaszę po jej zmieleniu. Nie mamy? To robimy migusiem. 

Kasza jaglana mielona

Płuczemy dokładnie jaglankę pod bieżącą wodą.

Wypłukaną kaszę wrzucamy na rozgrzaną patelnię, prażymy ziarna tylko do momentu aż staną się suche.

Uprażoną kaszę mielimy w młynku do kawy i przesypujemy do pojemnika. 

Przygotowanie

W małym rondelku zagotowujemy wodę i na wrzątek wrzucamy 3 łyżki zmielonej kaszy oraz pokrojoną w duże kawałki gruszkę. Gotujemy kaszę z gruszką ok 10 minut, od czasu do czasu mieszając. W miarę potrzeb dolewamy odrobinę wody.

Po ugotowaniu przekładamy kaszę z gruszką do "mikserka kubełka" i miksujemy na jednolitą masę. Pozwalamy masie przestygnąć do ok 40 stopni..

W międzyczasie przygotowujemy 30 ml mleka modyfikowanego i wlewamy mleko do jaglanej masy - jeszcze raz miksujemy.

Gotowe! Elkowi baaardzo smakowało.


W Gołdapi cię nie usłyszą...szkoda ;).


środa, 23 marca 2011

Pasta z wędzonej makreli, czyli smaczna klasyka na talerzu


Jak co wieczór, rytualnie, chcieliśmy pożegnać z Elą cały zwierzyniec, który pomieszkuje tymczasowo na ścianach i meblach w jej pokoju. Zrobiliśmy zatem pa pa krokodylowi, który po raz kolejny nie odmachał. Czemu?  Podejrzewamy z mężem, że krokodyl ma stany lękowe. Istnieje bowiem bardzo wysokie ryzyko, że każdy, nawet najmniejszy ruch gada może zostać źle odczytany przez naszą córeczkę i wtedy żadne tłumaczenia nie pomogą - krokodyl zginie z jej ręki jak jego niedawni współtowarzysze zebra i lew. Pomachaliśmy na dobranoc także motylkowi. On również nie odmachał, ale raczej nie ze strachu - motylek wisi bowiem wysoko na ścianie, nie na komodzie przy przewijaku jak zalękniony krokodyl. Paluszki dziecia zatem choćby bardzo chciały, nie dosięgną motylka i motylek może czuć się naprawdę bezpiecznie. Skrzydlaty zwierz chyba odmachać po prostu nie może, ponieważ jego skrzydełka są....przyklejone do ściany. Martwicie się, że to boli motylka? Bez obaw - codziennie mu się bacznie przyglądamy z Elunią i codziennie się motylek uśmiecha. Skoro się uśmiecha to znaczy, że nie boli. Na końcu mieliśmy pożyczyć dobrej nocy również biedronce, lecz okazało się, że biedronki znowu nie ma! Biedronka (alias zbieg) notorycznie próbuje ze ściany emigrować ...i to gdzie? Na podłogę, jakby podłoga miała być ziemią obiecaną, jakimś lepszym światem dla biedronki. A czego jej na ścianie brakuje?! Ma to co najważniejsze - wbity w nią wzrok naszego maleństwa! To mało? Taka jest jej karma. Ma wisieć i cieszyć oczy naszej Eluni. Tłumaczymy jej zatem, że właśnie tu jest jej miejsce i wciskamy biedronkę w ścianę średnio co kilka dni, żeby klej zintegrował się na nowo z tyłkiem biedronki i nie pozwolił jej zbiec. Zrobiliśmy to i tego wieczora. Biedronka została deportowana z podłogi na ścianę - mogliśmy jej w końcu spokojnie pomachać i położyć Elę Karmelę spać a sami ruszyć do kuchni pogadać przy kolacyjce. A co na kolację?

Pasta z wędzonej makreli, czyli smaczna klasyka na talerzu 

1 średniej wielkości wędzona makrela
1/2 kostki półtłustego twarogu
garść szczypiorku (lub 2)
spora łyżka majonezu (my użyliśmy majonezu winiary)
pieprz do smaku

Przygotowanie

Makrelę pozbawiamy ości i przekładamy do miseczki razem z pozostałymi składnikami. Dokładnie wszystko ze sobą łączymy do uzyskania odpowiedniej konsystencji.

Pasta najlepiej smakuje z samodzielnie upieczonym chlebem (tu nasz własny chleb żytni na miodzie).
O chlebie też będzie :).


wtorek, 22 marca 2011

Zielono mi, więc poproszę zieloną cukinię i zielony groszek


Tru tu tu!!!! Tru tu tu!!! Tak oto cudnie w naszych rodzicielskich serduchach zagrały wczoraj o poranku wszystkie trąbki świata. Czekały cierpliwie na nasz znak i się doczekały. I to w jaki dzień?! W dzień piękny i radosny, w pierwszy dzień wiosny! (Rym sam cię wcisnął skubany.) Po siedmiu długich miesiącach, jednym tygodniu i pięciu dniach, choć znużone długim czekaniem, trąby odtrąbiły w końcu nasz mały, prywatny rodzinny sukces, wykonując z wielką pasją i zaangażowaniem swój popisowy utwór pt. Tru tu tu. Tru tu tu. Szczerze mówiąc zaczynałam powątpiewać czy kiedykolwiek to nastąpi. Chwilami miałam straszne wizje, że oto trąbki rdzewieją i nasze serca zamieniają się w złomowisko nieużywanych zardzewiałych instrumentów. Udało się jednak. Wszystkie pięknie zabrzmiały.
Trąbki w końcu skończyły trututać - a ja - w echu trututów fruwałam jeszcze ze szczęścia z nieświadomym niczego dzieciem na rękach. Byłam już pod sufitem, kiedy to tato Karmelka ściągnął mnie brutalnie na ziemię rzuconym z uśmiechem ciepłym słowem na dowidzenia.
- Pierwsza jaskółka wiosny nie czyni - powiedział na odchodne. Oj tam, oj tam - pomyślałam ;) i żeby nie tracić nadziei przygotowałam Eli coś zielonego :).

Wiem, wiem szanowni czytacze....pojechałam, ale musiałam dać upust swojej, tak ciężkiej do opisania radości. Z czego się tak cieszysz? - zapytacie. Wtajemniczeni wczoraj (za pośrednictwem telefonu i rozmów bezpośrednich) już się domyślają skąd u mnie to uczucie. Z całą szanowną resztą podzielę się radością za chwilę.....................Buduję napięcie..................napięcie jest coraz większe....................sięga zenitu ......iiiiiiiiii
Cieszę się ogromnie, bo Elunia Karmelunia po praz pierwszy w życiu przespała całą noc! Po raz pierwszy w życiu nie leżała w okolicach 3 nad ranem przy mlecznym barze na głodzie i nie prosiła o natychmiastowe otwarcie lokalu....(napięcie opaaaadło :))...można zabrać się za gotowanie!

Zielono mi, więc poproszę zieloną cukinię i zielony groszek
(po 7 miesiącu)

kilka plasterków cukinii o grubości ok. 7 mm
garść groszku
kilka kropel oliwy z oliwek 

Przygotowanie

Groszek i cukinię gotujemy na parze.

Z ugotowanego groszku robimy pastę, papkę, puree (zwą jak zwą)...w każdym razie groszek maksymalnie blendujemy. Ja rozdrobniłam widelcem. Eli drobinki łusek groszkowych nie przeszkadzały, ale wiem, że innym maluchom mogą nie podejść. 

Pastę z groszku mieszamy z oliwą i nakładamy na cukinię. 
(Cukinia po ugotowaniu jest bardzo miękka, więc dzieć powinien sobie dać świetnie radę z jej rozdrobnieniem). 



 Wyspany Elżbietek w wersji wiosennej











poniedziałek, 21 marca 2011

Ciastka sezamowe, czyli szybka akcja rewelacja


Elku cukierku pokaż tacie co masz w papierku - wydałam rozkaz numer jeden.
Kochanie przewiń naszego cukierka w czystego papierka - padł rozkaz numer dwa. Ja w tym czasie wpadnę do kuchni i zakłócę spokój, który całkiem niedawno zaczął panowanie między szafkami. Długo władzy sprawować nie będzie, bo zaraz mam zamiar go zdetronizować i zacząć na powrót swoje rządy! - dodałam entuzjastycznie i stanowczo. Ojciec Eli spojrzał na mnie ze zdziwieniem, zastanawiając się pewnie co też pierniczę i dlaczego :)...spojrzałam na jego zdziwienie (było wieeelkie i wyłaziło oczami męża, więc trudno było go nie zauważyć). Chcę przeprowadzić szybką akcję pod hasłem ciastka sezamowe - wyjaśniłam i ruszyłam w kierunku kuchni. Przekraczając jej próg usłyszałam ciężkie ojcowskie westchnienie, które mogło oznaczać tylko jedno - Elek w papierku ukrywał baaardzo ciężki ładunek, co dla taty oznaczało średniej przyjemności przepakowywanie cukierka, dla mamy natomiast kilka cennych minut. Eluś jesteś wielka! - pomyślałam, dziękując jej oraz opatrzności za ładunek i wparowałam do kuchni. Spokój poddał się bez walki - obyło się bez ofiar. Rozpoczęłam akcję. Akcję rewelację! Akcję zakończoną wielkim sukcesem! Do przeprowadzenia podobnej namawiam, bo warto...tak mówią wszystkie kubki smakowe, które miały przyjemność obcować z ciastkami .:D.

Ciastka sezamowe, czyli szybka akcja rewelacja

1 szklanka zmielonego  sezamu (ze 100 g. wychodzi niepełna szklanka i tyle właśnie użyłam)
1 szklanka pełnego mleka w proszku
1/3 szklanki zmielonego cukru trzcinowego
trochę więcej niż 1/3 kostki masła

Przygotowanie 

Rozgrzewamy piekarnik do 150 stopni.

Z podanych składników wyrabiamy ciasto.

Odrywamy kawałki ciasta i w rękach formujemy kulki wielkością zbliżone do orzechów włoskich (ciut większe). Kulki lekko rozpłaszczamy w dłoniach.

Tak uformowane ciastka rozkładamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.

Pieczemy około 10-15 minut na złoty kolor.

Ciastka robi się migusiem! Musimy jedynie w młynku do kawy zmielić sezam i cukier...to także trwa chwilę. Niech was młynek nie zniechęca! :)

Przepis (lekko przeze mnie zmodyfikowany) pochodzi z książki pt. "Przemytnicy marchewki, groszku i soczewicy".




niedziela, 20 marca 2011

Siusi,...czyli sushi dla najmniejszych:D

- A guuu. Khyy. Uuuu.
Ela wpadła w wokalny ciąg.
- Eluś, na miłość boską, jest 4 nad ranem. Czemu nie śpisz? - spytałam, jakbym naprawdę spodziewała się, że córka mi odpowie.
- Ghyyy. Ajaaa. Nianianianiania.
- Jaka niania?? To ja, mama. Nie masz niani... i widzisz Eluś - raczej nie widziała, bo ciemno było wszędzie i tak przyjemnie głucho do tamtej chwili - jest nocka, jesteś zmęczona i wszystko ci się popiórkało....trzeba spać.
Ela (pseudonim artystyczny KARMenELA) zdecydowała jednak, że skoro już weszła na białą scenę naszego łóżka, to z szacunku dla słuchaczy powinna odśpiewać cały zaplanowany repertuar.
Godzinę później Eluś posłuchała rodzicielki i zakończyła koncert. Na wyraźną prośbę zmęczonych słuchaczy, żeby nie bisować....jeszcze zabisowała (To była dopiero aria di bravura!) i wykończona występem zasnęła. A mama i tata? Tato zasnął. Mama zasnąć już nie mogła...myślała, myślała i wymyśliła...siusi.

Siusi,...czyli sushi dla najmniejszych
(po 7 miesiącu)

Siusi, które proponuję można spróbować podać na przyjęcie z okazji pierwszych urodzin jubilatowi i jego małym gościom. Istnieje szansa, większa niż w przypadku młodszych dzieci, że siusi nie zostaną w ciągu sekundy wtarte w blat. Eli, przy mojej asyście, udało się siusi zjeść. Smakowały panience,...ale ona z tych mniej wybrednych. W zwykły dzień siusi wymagają od mamy dużego zaangażowania i następnym razem zagoszczą u nas na roczku panienki.

Do przyrządzenia siusi potrzebne są:

cukinia,
marchewka,
ryż,
kasza jaglana,
łosoś,
brokuły,
groszek,
burak,
lub inne warzywa. (Tak, wiem ryż i kasza warzywami nie są :). )

Ciężko tu mówić o sztukach i gramach. Wszystko matule szanowne dajemy na nasze super matczyne oczy (zapomniałam dodać...piękne :)).

Przygotowanie

Do przygotowania siusi potrzebna będzie nam obieraczka do warzyw (tu szczególnie do cukinii oraz marchewki) i steamer, żeby warzywa ugotować na parze.

Układamy warzywa i rybę w steamerze według czasu potrzebnego do ich uparowania. Na samym dole ląduje ryba, burak i część marchewki przeznaczona na nadzienie, ponieważ tego czasu potrzebują najwięcej (około 25 minut), piętro wyżej kładziemy brokuły i groszek. Na samej górze układamy pokrojoną wzdłuż w cienkie plastry cukinię i marchewkę, w które będziemy zawijać ryż, kaszę i warzywa.

W czasie gdy warzywa będą się parowały gotujemy ryż i kaszę.

Uparowane warzywa rozdrabniamy (prócz cukinii i marchewki).

Układamy wybrane przez nas warzywa oraz ryż lub kaszę na początku plastra cukinii tudzież plastra marchewki :).

Zawijamy i ...gotowe.

Podajemy młodzieży z uśmiechem i życzymy smacznego.


piątek, 18 marca 2011

Naleśniki, jabłka prażone, sos pomarańczowy i gotowy ... słodki zawrót głowy.

Dzisiaj powinnam zacząć od cytatu i zacznę ...uwaga będę śpiewać (chwała Bogu nie usłyszycie...usłyszy tylko mój Elosław, ale w tej chwili jest tak zajęty, że nawet mój śpiew go nie zdekoncentruje. Eluś mówi właśnie z wielką pasją do ręki...tak do ręki...nie pytajcie czemu mówi do ręki, nie odpowiem, bo nie wiem:). Wiem za to, że ilekroć do niej mówi reszta świata przestaje istnieć. Liczy się dla niej tylko ona i jej dłoń, którą można obracać w nadgarstku to w jedną, to w drugą stronę...Może to rodzaj autohipnozy :D? Zostawmy Elę w spokoju).
Miałam zacząć od cytatu - uwaaaga (podejście numer dwa)...
"Jak dobrze mieć sąsiada, jak dobrze mieć sąsiada. On wiosną się uśmiechnie,jesienią zagada...Pożyczy ci zapałki, pół masła, kilo soli, Wysłucha twoich zwierzeń, choć głowa go boli,". Oj dobrze mieć sąsiada i ...sąsiadkę :). Ja mam - Kasię i Waldka Pe. To dzięki nim popełniłam naleśniki z sosem pomarańczowym.
- Jak do tego doszło? - spyta dociekliwy czytelnik. Otóż dostałam od nich w prezencie książkę z przepisami i ze słowną dedykacją, żeby książka stała się inspiracją...nie musieli długo czekać. Powiedzieli i dostali! W tym miejscu Waldki (bo tak na nich mówimy z połówkiem moim zaślubionym) pewnie się lekuchno dziwują, ponieważ nie przypominają sobie, żeby jedli ostatnio naleśniki z sosem pomarańczowym - słodkie dary od Mamyeli. Nie mają prawa sobie przypomnieć, bo niestety naleśników nie otrzymali...dałam im spełnienie dedykacji. Książka bardzo szybko wedle życzenia stała się dla mnie muzą kulinarną:) (uśmiecham się teraz z lekkim zażenowaniem nad własną postawą, bo mi głupio). Wybaczcie Kasiu i Waldku, że nie podzieliłam się z wami w podzięce za książkę naleśnikami, ale były tak smaczne (za sprawą SOSU), że bardzo 
szybko nic nie zostało (byłyby jeszcze smaczniejsze, gdyby były z lodami waniliowymi...mogłam podejść do was i pożyczyć ;)).

Naleśniki z prażonymi jabłkami i sosem pomarańczowym

ciasto naleśnikowe bejzikowe (składniki na około 8 sztuk)

350 g mąki
600 ml mleka
2 jajka
2 łyżki cukru
60 ml oleju
szczypta soli

nadzienie i sos

3 duże jabłka
4 łyżki (z górką) brązowego cukru (brązowy cukier ma cudowny karmelowy posmak)
2 łyżeczki cynamonu
100 ml (około pół szklanki) soku pomarańczowego 100%
2 łyżeczki masła
20 ml śmietany 30%

Przygotowanie

naleśniki

Składniki na ciasto naleśnikowe łączymy ze sobą i dokładnie mieszamy lub miksujemy do uzyskania jednolitej masy.

Rozgrzewamy teflonową patelnię (nie natłuszczamy jej, bo olej jest już w cieście) i smażymy naleśnikowe placki.

nadzienie i sos

3 duże jabłka obieramy i kroimy w kostkę.

Rozgrzewamy głęboką patelnię (lub nie głęboką...głęboka jest bardziej pojemna, dzięki temu jabłka przy mieszaniu nie będą nam emigrować poza jej obszar) wrzucamy jabłka i leniwie mieszamy.Możemy je lekko poddusić.

Gdy jabłka zaczną puszczać sok wsypujemy na patelnię cukier. Mieszamy tak długo aż sok z jabłek i cukier zaczną się ciągnąć za łyżką.

Wsypujemy cynamon, dodajemy masło i nadal mieszamy.

Po chwili wlewamy na patelnię sok pomarańczowy i mieszania nie przerywamy. (Mieszamy tak długo jak długo będziemy mieć na mieszanie ochotę :). Rosnący apetyt każe nam mieszanie przerwać...apetytu słuchamy i mieszanie przerywamy.)

Odsączamy jabłka od sosu.

Do sosu dodajemy śmietanę.

Zapraszam do stołu.



Specjalnie dla Kasi i Waldka uśmiech sąsiadki.

czwartek, 17 marca 2011

Puree z czerwonej soczewicy dla najmłodszych, czyli soczewica rozp...apciana

- Popatrz Eluś jak nam się pogoda sp... - w tym miejscu matka się opamiętała, zawiesiła głos i za chwilę z uśmiechem na twarzy zgrabnie dokończyła - apciała. Co prawda twór językowy wyszedł trochę potworkowaty, ale czego się nie robi z szacunku dla dziecka :)? Po co te małe uszy wystawiać na działanie wulgaryzmów od samego rana?
Nie zmieniło to jednak faktu, że matula miała tak przeogromną potrzebę nazwania po imieniu tego co zobaczyła z samego rana za oknem, że....zatkała uszy Elątku i szepnęła bardzo cichuteńko pod nosem - spier.... (z szacunku do ciebie czytelniku matka polka też nie dokończy). 
Czy mi ulżyło? Ulżyło a i owszem. Tak to już działa - uzasadnione użycie wulgaryzmu automatycznie sprawia, że człowiekowi lepiej się robi.
- Spapciała się pogoda Eluniu, deszczyk zaczął padaaać, słonko się schowaaało - matula wygłaszała monolog z łagodnym uśmiechem dalej, jak gdyby nigdy nic - pogoda się spapciała i soczewica też się spapcia....na obiadek! :). Trochę będzie Eluś pi...TOLEEENIA ;) z tą soczewicą, ale warto, bo to dla twojego zdrowia.

Puree z czerwonej soczewicy
(po 7 miesiącu)

2 łyżki czerwonej soczewicy
łyżeczka masła
pół ugotowanego żółtka

Przygotowanie

Rozgrzewamy patelnię.

2 łyżki czerwonej soczewicy opłukujemy.

Soczewicę wrzucamy na patelnię i osuszamy ją na patelni ciągle mieszając, żeby nie zaczęła przywierać.

Osuszoną soczewicę mielimy w młynku do kawy.

W rondelku doprowadzamy do wrzenia około 120 ml wody.

Na gotującą się wodę wrzucamy soczewicę i mieszamy (niestety soczewica lubi przywierać do garnka, jakaś siła tajemna przyciąga ją do jego dna).

Soczewicę gotujemy około 15 minut na małym ogniu. (Jeśli w trakcie gotowania soczewica wchłonie całą wodę i zacznie się z garnkiem niebezpiecznie jednoczyć dolewamy odrobinę wody.)

Ugotowaną soczewicę łączymy z łyżeczką masła i połową ugotowanego żółtka.

Podajemy np. z brokułami. Mojemu prywatnemu dzieciowi bardzo smakowało :)






środa, 16 marca 2011

Ciastka z amarantusa...hmmm słodka i zdrowa pokusa :)


Dziś będzie na zdrowo. Tak to już u nas jest w sprawach kulinarnych, że raz panu Bogu świeczkę, raz diabłu ogarek. Diabeł ostatnio dostał swoje: tartę, ciasto śliwkowe (niezły mi ogarek ;) ). Leży teraz biedaczyna gdzieś na cukrowym haju i nie ma siły się ruszyć. W takim razie moment, moment...skoro rogaty ruszyć się nie może to kusić duszyczek też nie da rady...przynajmniej przez jakiś czas. Hmmm...to jak to jest z tą świeczką i ogarkiem? Chyba trochę pojechałam, nie brnę dalej. To prawdopodobnie ze zmęczenia, bo od 7 miesięcy nie przespałam jeszcze ani jednej nocy. Nasza córka prowadzi nocne życie i ciągle chce przesiadywać w barze o wymownej nazwie Cyc. Ok dziecino, jeśli chcesz iść do baru to idź - myślę sobie - ale bardzo cię proszę, nie ciągnij mnie tam ze sobą. Z matką do baru? Obciach. Tjaaa.

Do rzeczy - co dziś proponuję? Ciastka z amarantusa - zboża bogatego w białko ( w jego nasionach jest więcej białka niż w mleku) i wapń. Dla karmiących mam to ciastka idealne, zwłaszcza że wzbogaciłam je o dodatkowe źródło wapnia - daktyle. Ciastkami mogą zajadać się także ojcowie (żeby nie było ;)). Ponadto jeśli w domu urzęduje gdzieś między meblami dziecina, która skończyła 9 miesięcy można z powodzeniem wysypać do jej miseczki trochę ziarenek amarantusa (poppingu) i niech zajada. Frajdę będzie miało dziecię a mama bezcenną chwilę wytchnienia...za krótką jednak na sen :).

Ciastka z amarantusa

10 sztuk daktyli
1 duży dojrzały banan
1/4 szkl. cukru lub jeszcze mniej (daktyle nadadzą słodycz ciastkom)
1 jajko
40g masła
1 i 1/2 szkl. amarantusa ekspandowanego - tzw. poppingu (do kupienia w sklepach ze zdr. żywnością)
1 szkl. mąki pszennej
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli

Przygotowanie

(Do przygotowania ciastek nie potrzebujemy miksera, więc spokojnie można się za nie zabrać, gdy małe ucina sobie drzemkę, bez strachu, że warkot mikserowego silnika obudzi potomka. Jeśli się postaramy, zdążymy pochłonąć pierwsze ciastko nim pociecha wstanie, zakładając że pośpi 35 minut.)

Daktyle drobno siekamy.

Dużą blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.

Roztapiamy masło, łączymy je w dużym naczyniu z cukrem, daktylami, jajkiem i rozgniecionym na miazgę bananem. Wszystko dokładnie mieszamy.

W drugiej misce łączymy pozostałe suche składniki - amarantus, mąkę, sodę, proszek do pieczenia oraz sól.

Suche składniki przesypujemy do miski ze składnikami mokrymi i wszystko dokładnie mieszamy łyżką.

Na wyłożoną papierem do pieczenia blachę wykładamy łyżką porcje ciasta przybliżone wielkością do dna szklanki.

Pieczemy około 10 minut. Zostawiamy do wystygnięcia.

Pochłaniamy pierwsze ciastko i idziemy wydostać maleństwo z łóżeczka :D


To co maleńka...wstajemy? Dzięki, że dałaś matce czas na zrobienie ciastek...za jakieś pół roku dam ci skosztować (świeżych;))


wtorek, 15 marca 2011

Smakowe kalafiorowe piłeczki z dodatkiem żółtka i marcheweczki

- Guuuuuu! Uuuuu...Elżbieta wstała i oznajmiła, że wybiła godzina otwarcia naszego domowego instytutu badawczego. Dziś Laboratorium będzie czynne od 5:40 do momentu aż wyczerpany pracą maleńki człowiek nauki złoży w końcu swą zmęczoną głowę na poduszce. Trzeba wstawać, bo jako osobisty asystent przez cały okres prac badawczych towarzyszę Eli - czasem jako bierny obserwator, czasem jako zwyczajny pracownik fizyczny (przynieś, podaj, pozamiataj). Uwielbiam jej asystować, ale miło by było, gdyby pasja badawcza obudziła Elę chociaż 20 minut później. Niestety nie ja tu rządzę. Szef mówi wstajemy. Jeśli tego nie zrobimy to istnieje ryzyko, że o 5:40 rano maleńki uczony rozpocznie prace badawcze nad fonacją (wydawaniem głosu)...to może się okazać bolesne, jeśli Ela będzie próbowała przekroczyć ilość decybeli możliwych do wyprodukowania przez ludzką krtań. Lepiej będzie dla mnie i dla sąsiadów z bloku i okolic jeśli wstanę :). 
A co należy do zakresu obowiązków osobistego asystenta małego pracownika naukowego?
Oto krótka lista:
przenoszenie naukowca z jednego stanowiska badawczego do kolejnego;
przygotowywanie (jadalnego materiału badawczego);
sprzątanie resztek materiału badawczego z twarzy, rąk, głowy i innych części ciała naukowca;
przywracanie porządku na stanowiskach badawczych itd. itp..
Apropos materiału badawczego. Dziś Elżbietka będzie pracować na smakowych piłeczkach z kalafiora i odkryje, że jeśli naciśnie z odpowiednią siłą na piłeczkę, ta zmieni się w papeczkę. Następnie pojmie, że papeczkę można wetrzeć we włosy i w ten sposób sprawić, że papeczka zniknie. Na koniec zrozumie, że nie powinno się przecierać oczu łapkami, które są pokryte resztkami tejże papeczki.

Smakowe kalafiorowe piłeczki z dodatkiem żółtka i marcheweczki
(po 7 miesiącu)

kilka różyczek kalafiora
pół ugotowanego żółtka
marchewka
łyżeczka masła

Przygotowanie

Gotujemy na parze marchewkę i kalafiora (do pełnej miękkości :) ).

Ugotowane warzywa rozdrabniamy mocno widelcem i łączymy je z żółtkiem oraz masłem.

Z powstałej papki formujemy piłeczki lub kuleczki (jak zwą tak zwą ;) ).

Naukowiec i jego materiał badawczy




poniedziałek, 14 marca 2011

Imieninowe ciasto śliwkowe


A może byśmy tak najmilszy wpadli na dzień do...Tomaszowa? Nie, do Bąkowa!
Bąków to taka tyci tyci wioska położona na południu Polski, gdzie stacjonują moje prywatne wojska rodzicielskie. Wojska rodzicielskie przybywają od przypadku do przypadku na nasze terytorium z misją zawsze pokojową :), czasem tylko w trakcie pobytu okazuje się, że to misja także pacyfikacyjna, bo Eli zdarza się bunt i doświadczeni żołnierze - dziadek z babcią - dziecko muszą spacyfikować. Działają wtedy w sposób niezwykle profesjonalny, niczym jednostki specjalne czerwone berety, używając wyspecjalizowanego uzbrojenia - grzechotki. Ela poddaje się wtedy bez walki, jakby podświadomie czuła, że w konfrontacji z doskonale wyszkolonymi komandosami nie ma szans. Co prawda siły specjalne ponoszą straty - tracą wyposażenie zbrojne w postaci grzechotki, ale jak to komandosi - nadzwyczaj silni psychicznie - zdają się tym nie przejmować. 
Tym razem jednak to my postanowiliśmy spakować nas, dziecinę...i ruszyć w drogę, by za około 2 godziny zająć obszar dziadków i zacząć słodką imieninową okupację.

Imieninowe ciasto śliwkowe
ciasto

6 jajek
6 łyżek cukru
3 łyżki kakao
3 łyżki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli

nadzienie

30 dkg suszonych śliwek

masa budyniowa

1/2 litra mleka
3/4 szklanki cukru
budyń waniliowy
4 żółtka
35 dkg masła

masa czekoladowo-pomarańczowa

galaretka pomarańczowa
1/2 szklanki wody
2 gorzkie czekolady (70%) dobrej jakości
1/2 kostki masła
1/2 szklanki słodkiej śmietany 30%

 Przygotowanie

ciasto biszkoptowe

Namaczamy śliwki. W czasie gdy śliwki się moczą nagrzewamy piekarnik do 180 stopni i wykładamy formę papierem do pieczenia.

Oddzielamy białka od żółtek. W głębokim naczyniu ubijamy mikserem białka ze szczyptą soli (dobrze jest, kiedy jajka są w temperaturze pokojowej). Pod koniec ubijania dodajemy cukier i miksujemy tak długo aż cukier się rozbije.

Zmniejszamy obroty miksera i dodajemy do piany kolejno żółtko po żółtku. Miksujemy do czasu aż masa stanie się jednolita.

W osobnym naczyniu łączymy ze sobą wszystkie suche składniki (mąkę, kakao i proszek do pieczenia).

Suche składniki przesypujemy do naczynia z jajeczną masą. Wszystko dokładnie mieszamy.

Ciasto wylewamy do formy i pieczemy około 30 minut.

W czasie gdy ciasto się piecze siekamy śliwki i zabieramy się za robienie mas.


masa budyniowa

Prawie 1/2 litra mleka zagotowujemy z cukrem.

W reszcie mleka rozrabiamy budyń z 4 żółtkami.

Do gotującego się mleka wlewamy rozrobiony budyń z żółtkami i gotujemy jeszcze przez chwilę.

Budyń zostawiamy do ostygnięcia i rozcieramy z masłem.


masa czekoladowo-pomarańczowa

Galaretkę rozpuszczamy w 1/2 szklance gorącej wody.

2 gorzkie czekolady połamane na kostki, masło i śmietanę rozpuszczamy w rondelku.

Galaretkę wlewamy do czekoladowej masy i dokładnie mieszamy. Zostawiamy do ostygnięcia.

Teraz już z górki :). Na upieczone ciasto wykładamy masę budyniową i śliwki. Wszystko zalewamy masą czekoladowo-pomarańczową.

I zrobione! Niech wszystko ładnie zastygnie...za około 2 godziny będzie można jeść :).


Spacyfikowana i ukontentowana Ela

niedziela, 13 marca 2011

Łosoś z warzywami w wyborowym towarzystwie jaglano-maślanych kuleczek i....małych piąsteczek



Nie, nie, nie - piąsteczki nie są do jedzenia...chociaż często gęsto dziecięta wpychają je do buzi. Ba! Niektóre małe skubańce gdy są wystarczająco zdeterminowane potrafią nawet wcisnąć do bezzębnej jeszcze paszczy piąstkę po sam nadgarstek. Szacun! :) Piąsteczki spełniają w tej potrawie (jak i każdej innej nieprzemielonej) rolę rozdrabniacza i miksera, bo piąstki to w tym wypadku nic innego jak robot kuchenny zintegrowany z resztą niemowlęcego ciałka. Widział ktoś bardziej inteligentny? Mój prywatny egzemplarz (wasze pewnie także), model z roku 2010 (wyprodukowany w listopadzie 2009, ale na rynek wypuszczony w sierpniu 2010) potrafi nawet jak się postara, po rozdrobnieniu przenieść rozgniecioną treść pokarmową do buzi.
- Lub ... obok ;) - doda ktoś uszczypliwie pod nosem.
A tak, zgadza się, nie tylko obok ...i nad i pod :). Mimo tej drobnej usterki uważam, że warto pozwolić robotowi na pracę - niech się wyrabia a wierzę, że usterka z czasem zniknie.

Łosoś z warzywami w wyborowym towarzystwie jaglano-maślanych kuleczek
(U nas po 7 miesiącu)

łosoś (porcja odpowiednia dla wieku - w naszym przypadku 10g)
2 łyżki kaszy jaglanej
łyżeczka masła
pół garści groszku
kilka różyczek brokuła (może być więcej niż mniej - jak się brokuły zostaną rodzic ze smakiem doje - przynajmniej warzywka w biodra nie pójdą)

Przygotowanie
W małym rondelku doprowadzamy do wrzenia pół szklanki wody.

Na gotującą się wodę wrzucamy dwie pełne łyżki opłukanej wcześniej kaszy jaglanej (Niech was nie kusi, żeby zamieszać - mieszanie sprawi, że kasza zacznie przywierać do garnka!)


Kaszę gotujemy 10-15 minut aż zrobi się mięciutka i wchłonie wodę.

W międzyczasie gotujemy na parze łososia, brokuły i groszek.

Ugotowaną i ostudzoną kaszę mieszamy z łyżeczką masła.

Z jaglano-maślanej papki formujemy kuleczki...lub nie formujemy, jeśli nie widzimy w tym sensu :). Ja zobaczyłam ;): 
  •  estetyczny - tak ładnie wyglądały, że jedną dziecku podkradłam,
  •  naukowy - można dzieciowi kuleczkę dać, niech z nią zrobi porządek! Rozgniatając nauczy się, że kuleczkę można zmienić w papeczkę.




sobota, 12 marca 2011

Ryż brązowy i grucha dla malucha


Ela się obudziła i zaczęła właśnie serię soczystych, wielce ekspresyjnych i ocierających się czasem o ultra dźwięki monologów, skierowanych do naklejonego na komodę (bogu ducha winnego) krokodyla samotnika. Czemu samotnika? Uważny czytelnik spyta...a dlatemu...
Dawno, dawno temu prócz krokodyla na komodzie przykleiła matka dzieciu swemu drogiemu jeszcze lwa i zebrę. Cała trójka miała za zadanie cieszyć oczy Eli kiedy młoda dama będzie na przewijaku odbywać toaletę. W swojej matczynej naiwności wierzyłam, że zwierzaki będą ozdobą komody przez długie lata, póki ich miejsce nie zastąpią jakieś śpiewające łosie, łamacze dziewczęcych serc. Lew, zebra i krokodyl przez pierwsze miesiące spełniali swoje zadanie rewelacyjnie, nadszedł jednak dzień, w którym sielanka się dla zwierzaków skończyła...Ela wyciągnęła w ich kierunku rękę. To był początek końca - pierwszy śmierć poniósł lew, następna w kolejce była zebra. Nie wiem dlaczego Ela postanowiła darować życie krokodylowi, może to jakaś forma tortur akustycznych? Fakt jest faktem...trzyma go wciąż przy życiu od jakiegoś miesiąca i narazie nie widać, by coś się w tej materii miało zmienić.
Trzeba dać odetchnąć krokodylowi, wyciągnąć córeczkę z łóżeczka i zapodać jej pyszny zdrowy deser, żeby miała siłę na dalsze wokalne popisy.

Ryż brązowy i grucha dla malucha 
(Ela dostała dzień po skończonym 7 miesiącu)

1/3 szklanki ryżu
duża ugotowana na parze gruszka
łyżeczka masła lub dobrej jakości oliwy (czasem dodaję kilka kropel oleju lnianego)

Przygotowanie
Ugotowaną gruszkę przecieramy i rozdrabniamy widelcem.

Ryż płuczemy na sitku i wypłukany wrzucamy na rozgrzaną patelnię, prażymy ziarna aż staną się suche.

Osuszony ryż mielimy porcjami w młynku do kawy. Warto zmielić więcej ziaren i przechowywać kaszkę w słoiku.

Całość łączymy, dodajemy masło i mieszamy.

Smacznego mała koleżanko i mały kolego!



piątek, 11 marca 2011

O tak! Bez wątpienia ta tarta jest grzechu warta.

Uff...Elżbietek zasnął. Można teraz w spokoju wypić kawę i trochę pogrzeszyć...nie, nie o takim grzeszeniu myślę (w tej chwili ;) ) - myślę o grzeszeniu kulinarnym. Tak...wstyd się przyznać, ale już dawno weszliśmy z mężem w konszachty z diabłem cukrem i diablicą czekoladą, sprzedając im swoje podniebienia i dusze.
Ciekawe swoją drogą jak wygląda słodyczowe piekiełko...może w diabelskich kotłach bulgocze czekolada a przy kociołkach czarty grają w karty i zanurzają truskawki nabite na widełki w czekoladowym fondue, żeby je za chwilę wsunąć do paszczy i zjeść? Na pewno! ;)

Tarta z białą czekoladą i kardamonem

składniki podane dla formy o średnicy 22 cm

ciasto

150g mąki
szczypta soli
75g zimnego masła
zimna woda

nadzienie

2 łyżeczki sproszkowanego kardamonu
350g białej czekolady
5 łyżeczek żelatyny
425ml śmietany kremówki
wiórki białej czekolady i kakao do dekoracji

Przygotowanie
Okrągłą formę do pieczenia tarty z wyjmowanym dnem i żłobkowanym brzegiem lekko smarujemy masłem

Z podanych składników na ciasto wyrabiamy w dużej misce ....ciasto :)...jeśli jest zbyt suche dodajemy odrobinę zimnej wody.

Ugniecione ciasto przekładamy na lekko podsypany mąką blat, po czym rozwałkowujemy je na placek o średnicy większej o około 8 cm od średnicy formy.

Ostrożnie unosimy placek, przekładamy do formy i dociskamy. Wyrównujemy brzegi i odcinamy nadmiar ciasta.

Przykrywamy ciasto pergaminem, obciążamy suchymi ziarnami fasoli i wstawiamy do lodówki na 30 minut.
Po upływie 30 minut ciasto wyjmujemy z lodówki i pieczemy 15 minut w piekarniku rozgrzanym do 190 stopni. Usuwamy ziarna oraz pergamin i pieczemy jeszcze 10 minut.

Zostawiamy do wystygnięcia.

Ciasto mamy zrobione...teraz sobie w spokoju stygnie i zabieramy się za nadzienie.

Podgrzewamy śmietanę doprowadzając ją niemal do wrzenia.

W tym samym czasie topimy białą czekoladę.

W 1/8 szklanki z bardzo gorącą wodą rozpuszczamy żelatynę cały czas mieszając i szybko wlewamy ją do gorącej śmietany, żeby nie porobiły się żelatynowe grudki. Mieszamy.

Do garnka ze śmietaną i żelatyną wlewamy rozpuszczoną czekoladę, wsypujemy kardamon i wszystko dokładnie znowu mieszamy.

Powstałą gładką masę schładzamy, przelewamy na gotowy spód i wstawiamy tartę do lodówki na 3 godziny.

Włala :D.

Przepis pochodzi z książki pt. Przysmaki z czekolady

Elek się obudził :)