piątek, 29 kwietnia 2011

Mamaeli proponuje kruche ciasteczka według Nigelli oraz ... krokodyla zaduszanie i ostatnie z nim pożegnanie

Eluś zmęczona walką z tajemniczą chorobą, która od środy do dziś objawia się jedynie wysoką temperaturą, stwierdziła chyba w gorączkowych majakach, że jedynym wyjściem z tej patowej sytuacji będzie rytualne złożenie ofiary ze zwierzęcia. Eluś nie zastanawiała się długo nad jego wyborem i korzystając z nadarzającej się właśnie okazji, że znajduje się na przewijaku, tuż obok wylegującego się na komodzie krokodyla, jednym sprawnym ruchem ręki porwała go, by chwilę później dopełnić rytualnych okrutnych obrządków. Maleńka rozsiadła się na panelach z gumowym, zielonym cielskiem w dłoniach i z całych sił (kto by pomyślał, że w chorobie będzie miała ich tak dużo) zadusiła gada. Wierzymy, że złożenie ofiary z krokodyla zaowocuje wyzdrowieniem Eli, jeśli jednak pozbawienie naklejkowej zwierzyny życia nie wystarczy i temperatura będzie dalej straszyć całą naszą trójkę, nie pozostanie nam nic innego, jak udanie się do miejscowego szamana. Ciekawe czego będzie chciał w zamian za udzielenie pomocy....ciasteczka?

 Kruche ciasteczka  

Przepis ciutes zmodyfikowany - w oryginalnym przepisie jest użyty cukier puder  (ja akurat nie miałam) i esencja waniliowa (też nie miałam). Mimo tego ciastka są pychotkowe i robi się je migusiem! Dla udzieciowionych - migusiem - to dość ważna informacja :).

175 g masła (zimnego)
200 g cukru
2 jajka
cukier waniliowy
400 g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 płaska łyżeczka soli

Przygotowanie

Z podanych składników zagniatamy ciasto. (W oryginalnym przepisie ciasto odkłada się do lodówki na godzinę, ale ja, z racji tego, że czas mnie najczęściej nagli, nie odkładam.)

Ciasto rozwałkowujemy na podsypanej mąką stolnicy na grubość o,5 cm, wykrawamy szklanką kółka lub inne wzory (ale już nie szklanką... chyba że ktoś potrafi), układamy na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce i pieczemy w temperaturze 180 stopni do czasu aż się zarumienią.




ostatnie chwile krokodyla

ofiara złożona



  






czwartek, 28 kwietnia 2011

Dla brzucha malucha ryżotto oraz ... trzęsiemy portkami, bo wroga nie znamy

Tjaaa, nie znamy wroga i stąd nasza trwoga. Wróg ukrył się w Elce, panoszy się w niej i podnosi nam wszystkim temperaturę - Elkowi dosłownie (wczoraj Eluś zaliczyła 39 stopni). Jak walczyć z kimś kogo wcale się nie zna? Postanowiliśmy, że przepuścimy na tego kogoś zmasowany atak, najlepiej z dwóch stron. Zabraliśmy się za niego z góry i z dołu. Górą wysłaliśmy mu witaminę - dziewczyna miała duże C - i  jej zadaniem było uśpienie jego czujności. Kiedy intruz zajmował się jej C, dołem wysłaliśmy na interwencję czopka. To był genialny ruch - wzięliśmy zdezorientowanego intruza z zaskoczenia, który na widok paracetamolu przestał się natychmiast tak gorączkować i zluzował na trochę. Nasz atak doraźnie poskutkował, ale i tak największą walkę musi stoczyć sama Elka. Eluś walcz maleńka, walcz!
Na szczęście apetyt Eluś ma i wczoraj, choć wyczerpana bojem, wciągnęła to:

Ryżotto
(u nas po 8 miesiącu)

1/2 torebki ryżu (jeśli dziecko jest karmione przez rodzica składników może być proporcjonalnie mniej - Ela najczęściej je sama, więc szykuję trochę większe porcje...wiadomo dlaczego ;) )
3 mrożone kulki szpinaku
1/2 łyżki masła 
1/2 dzwonka z łososia
2 łyżki jogurtu naturalnego
1/2 łyżeczki koperku 

Przygotowanie

Ryż gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu.

Gotujemy na parze łososia i szpinak (około 18 minut).

Ugotowane składniki mieszamy z  masłem.

Polewamy jogurtem zmieszanym z koperkiem.




Walcząca Ela





  




środa, 27 kwietnia 2011

Trzeszczące trufelki od Mamyelki i ... Hannibal Electer albo Elexter

Gdyby ktoś z was jakimś cudem został wczoraj kolacyjną porą teleportowany ze swojego bezpiecznego domku do ... , jego oczom ukazałby się dość drastyczny widok. Nie zdziwiłabym się, że mogłoby się, któremuś z was przez krótką chwilę wydawać, że teleportowano go wprost na plan kolejnej części Hannibala albo innego Dextera i że właśnie skończyli kręcić scenę jakiejś krwawej jatki - cała ekipa udała się na przerwę i został tylko Dexter Morgan lub Hannibal Lecter, czekający w pełnej gotowości na kolejne ujęcie...(ciężko byłoby ci się zdecydować na któregoś z nich, bo czerwona maź przesłaniała w tamtej chwili całą jego twarz). W końcu dotarłoby do ciebie, że ani Dexter ani Hannibal nie są tak małych rozmiarów i że tylko szaleństwo w oczach łączy całą trójkę. 
- Gdzie ja do jasnej cholery jestem? - spytałbyś lekko zdezorientowany.
- W kuchni Mamyeli - odpowiedziałabym spokojnie.
- Co się tutaj stało? -  pytałbyś dalej.
- Doszło tu do takiej małej masakry, Ela rozprawiła się z jakimiś burakami.
- Ale, ale .... i zjadła ich? - wykrztusiłbyś z siebie kolejne pytanie z trwogą i niedowierzaniem.
- Taaaak,  ale spokojnie, spokojnie, nie zjadła ich na surowo - najpierw buraki zostały przeze mnie ugotowane i starte, bo nawet ugotowane są dla Eli trochę za twarde.
Mam nadzieję, że nikt z was się Eluni nie wystraszył, bo bać się przecież  nie ma czego - w końcu wy to nie buraaaki. 
Na udobruchanie proponuję trufelki.

Trzeszczące trufelki od Mamyelki

1 szklanka mleka w proszku
1/2 szklanki cukru pudru
1/2 paczki sucharków
1/2 szklanki zmielonych wiórków kokosowych
1/2 szklanki przyrumienionych na patelni wiórków kokosowych
1/2  kostki masła
1/5 szklanki malibu
1 biała czekolada dobrej jakości

Przygotowanie 

Sucharki miażdżymy na sucharkowy proszek.

Białą czekoladę topimy w kąpieli wodnej lub w mikrofalówce.

Wszystkie składniki (oprócz sucharków) łączymy ze sobą i odstawiamy na 10 minut do lodówki.

Po upływie 10 minut wyciągamy masę i mieszamy ją dokładnie z pokruszonymi sucharkami.

Kulamy trufelki.






  

wtorek, 26 kwietnia 2011

Dla malucha na słodkawo banakado oraz ... małe ciało stać by chciało, choć do tego nie dojrzało

Dziś zacznę od dupencji Elencji strony - biorę zatem grafomański zoom na odziane w bladoróżowe portałki pośladki ... i w kadrze mam już teraz tylko zadek córki. Zadek jak zadek, ale dziś jakby nieco rozchwiany - na szczęście nieemocjonalnie. Emocjom zaduś dał już dzisiaj upust - najpierw pogrzmiewając głośno na bogu ducha winną pieluchę (która mimo gróźb dalej do niego lgnęła) a później gwałtownie na nią wybuchając. Nawiasem mówiąc dziwię się, naprawdę się dziwię, że pielucha ze stoickim spokojem znosi jego wybuchy i za każdym razem, po takiej akcji, klei się do niego - widocznie kręcą ją toksyczne związki. Nie martwcie się, nie mam zamiaru dalej prać ich brudów na waszych oczach (w rzeczywistości wcale ich nie piorę - wyrzucam). 
Zadek jest więc w dalszym ciągu rozchwiany - dosłownie rozchwiany, bo chwieje się to w prawo, to w lewo, niczym chorągiewka na wietrze ... no może nie dosłownie jak chorągiewka, bo zadek dzieciny z racji maleńkiej powierzchni nie faluje - musiałby być duuuużo większy. Dupencja Elencji chwieje się dlatego, że całe jej ciało stać by chciało, lecz do tego najzwyczajniej w świecie jeszcze nie dojrzało.
Czym pokrzepić właściciela chwiejnego zadka? Może dobrze mu zrobi banakado?

Banakado

1/2 banana 
1/2 bardzo dojrzałego awokado

Przygotowanie

Banana i miąższ z awokado rozgnieść widelcem i wymieszać.

Serwować fristajlowo :).







piątek, 22 kwietnia 2011

Pasta z awokado, twarożkiem i jajkami oraz ... Eluś składa życzenia wraz z rodzicami

Wszystkim, którzy do nas zaglądają, Ela chciała złożyć świąteczne życzenia. Życzenia składa oczywiście po elżbietolsku, ponieważ nie potrafi jeszcze po polsku:

"A guuuu, iiiiii, aaaaaa, yyyy"

My, rodzice Eli, oczywiście podpisujemy się pod życzeniami córki i wirtualnie częstujemy świąteczną pastą.

Pasta z awokado, twarożku i jajek

Miąższ z awokado (ważne, by było dojrzałe)
2 jajka
100 g twarożku (u nas nasz ulubiony serek ulubiony z Wielunia)
pęczek szczypiorku 
2 duże łyżki majonezu
zmiażdżony ząbek czosnku
2 łyżki soku z cytryny
sól do smaku

Przygotowanie

Miąższ z awokado, jajka i szczypior drobno siekamy i łączymy z pozostałymi składnikami, doprawiając pastę solą.





czwartek, 21 kwietnia 2011

Pasta zielona adresowana do tyci tyci grona oraz ... kilka słów o Elce polerce.

No i dorobiliśmy się po kilku miesiącach nowego sprzętu AGD :). Sprzęt jest dosyć upierdliwy w utrzymaniu, bo czyścić musimy go kilka razy dziennie, regularnie przepłukiwać filtry i  ładować akumulatory do 6, 7 razy na dobę - w tym także w nocy  (no cóż, jeśli sprzęt ma działać bez zarzutu, trzeba o niego odpowiednio zadbać :). - Czy  ten sprzęt jest tego wart? - ktoś z powątpiewaniem zapyta. 
- Oj pewnie, że tak, poza kilkoma upierdliwościami, reszta to same zalety. I tak oto:
  • Elki polerki nie trzeba za każdym razem, gdy "czyści" podłogę (a czyści często i namiętnie), podłączać do prądu, dzięki czemu dociera w najbardziej odległe miejsca i kabel się za nią nie ciągnie. Nasz sprzęcior jest bezprzewodowy, wyposażony za to w akumulatory (nie wiemy jednak gdzie ukryte, bo polerki nie da się rozmontować na części) oraz motorek (w ... okolicy pieluszkowej - chyba :) ). Wystarczy więc, że przez otwór znajdujący się w przedniej części sprzętu wrzucimy ładunek i jesteśmy w posiadaniu polerki gotowej do pracy.
  • Elka polerka czyści sama. Po dokonaniu wszystkich zabiegów konserwujących wystarczy położyć ją na podłodze i "spokojnie" zasiąść przy kawie, rozkoszujac się widokiem froterowanej podłogi.
  • Elka polerka jest sprzętem interaktywnym. W czasie polerowania spojrzy na człowieka, uśmiechnie się i zagada po swojemu.
  • Kochana jest!
Czym ją podładować, żeby dobrze jej się froterowało? Hmm...zieloną pastą!

Pasta zielona
(u nas po 8 miesiącu) 

około 4 pełnych garści mrożonego groszku
kawałek (ok 1 cm) białej części pora
4 łyżeczki zmielonego sezamu
2 łyżeczki sklarowanego masła

Przygotowanie

Groszek gotujemy na parze aż stanie się miękki (ok. 20 min)

W młynku do kawy mielimy sezam.

Uparowany groszek miksujemy i łączymy go z posiekanym porem, sezamem oraz sklarowanym masłem.






  

środa, 20 kwietnia 2011

Na apetyt dziki drożdżowo-kruche rogaliki z nadzieniem kokosowo-truskawkowym oraz ... uderza nam do głowy skok rozwojowy

Skok rozwojowy to nie wymyślna nazwa nowego drinka, chociaż, podobnie jak alkohol, uderzył naszej trójce (boleśnie) do głowy. Najbardziej dostało się Elce Karmelce, ale nas jego uderzenie też solidnie pieprzło rykoszetem, w rezultacie czego, cała rodzinka jest pod jego silnym wpływem. My (starszyzna) jeszcze się jakoś trzymamy, chociaż pociachane na kawałki noce dają się nam we znaki i w ciągu dnia chodzimy jak pijani. Dużo gorzej jest z naszym  Elkiem trufElkiem, który nie ma pojęcia co się z nim dzieje, bo nagle, ni stąd ni zowąd, w 36 tygodniu życia, poddany został jeszcze większym bodźcom doznaniowym niż dotychczas - i raczej do euforycznych zaliczyć ich nie można. Tak oto mamy w domu aktualnie zdezorientowanego TrufElka, który jest w stanie ewidentnie wskazującym ... na to, że uderzył mu do głowy skok rozwojowy. Pocieszającym jest na szczęście fakt, że rzeczony skok rozwojowy nie powoduje spustoszeń w mózgu, wręcz przeciwnie, jest związany z jego rozwojem. Pozostaje nam go tylko przełknąć. No to chlup!
A co na zagrychę? Może rogaliki?



Drożdżowo-kruche rogaliki z nadzieniem kokosowo-truskawkowym

Ciasto

250 g mąki pszennej z pełnego przemiału (u nas lubella pełne ziarno)
250 g mąki pszennej tortowej
1 kostka masła
1/2 szklanki jogurtu naturalnego
1 opakowanie suchych drożdży
3 jajka
3 łyżki cukru
szczypta soli
cukier puder do posypania rogali 

Nadzienie

1 i 1/2 słoika dżemu truskawkowego (u nas łowicz niskosłodzony)
300 g zmielonych wiórek kokosowych
1 opakowanie cukru wanilinowego 

Przygotowanie

Ciasto

Drożdże mieszamy z mąką a następnie wymieszną mąkę z drożdżami łączymy z pozostałymi składnikami i zagniatamy ciasto.

Wyrobione ciasto wkładamy do czystej, niedziurawej reklamówki. Reklamówkę z ciastem wkładamy do miski z zimną wodą. Ciasto wyciągamy aż oderwie się od dna i wypłynie ku górze.

Ciasto dzielimy na 3 lub 4 części. 

Każdą część rozwałkowujemy na dość cienki, okrągły placek (nie zapominamy podsypać mąką stolnicy). 

Placek kroimy jak pizzę na 8 części. Na każdą z nich (w górnej części) kładziemy nadzienie i zwijamy w rogalik.

Nadzienie

Zmielone wiórki kokosowe, dżem i cukier wanilinowy dokładnie ze sobą mieszamy.

  

Uformowane rogaliki układamy, zachowując odstęp, na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.

Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni do czasu aż się ładnie zarumienią. 

Upieczone rogaliki posypujemy cukrem pudrem.
























  


wtorek, 19 kwietnia 2011

Pasta z łososia dla małego łosia

- Oj Mamoeli, żeby dziecko łosiem nazywać? Nie wypada, nie wypada. Nie można było jakiegoś innego, ładniejszego rymu wymyśleć do łososia, skoro się już uparłaś, żeby rymować? - ktoś z was, lekko podirytowany pewnie tak pomyślał.
- W sumie można było, miałam w głowie kilka - np.:
  • Na porost młodego włosia pasta z łososia
  • Nie dla Macieja Orłosia ta pasta z łososia
  • Pasta z łososia dobra także dla małego Bartosia,Teosia, Antosia i Leosia
  • Pasta z łososia dla przyszłego żonkosia i być może gosposia
 Całkiem ładne rymy :). Padło jednak na łosia, bo łoś to zawsze w domyśle jest super ktoś!

Pasta z łososia
(u nas ze względu na jogurt i koperek po 8 miesiącu) 

15 g łososia ugotowanego na parze
spora szczypta koperku
2 łyżki jogurtu naturalnego
1/2 łyżeczki masła 

 Przygotowanie

Ugotowanego na parze łososia pozbawiamy ości i mieszamy z pozostałymi składnikami

Pastę podajemy na chlebie lub na bezglutenowym "pieczywie" ryżowym.

Pasta, co ważne w przypadku samodzielnego jedzenia, nie traci przyczepności w przeciągu sekundy i ładnie się z chlebem integruje.





Wciąż przyczepiona do kanapki pasta z łososia

Łoś Superktoś




poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Trochę Francji na talerzu w Polskim mieście, czyli jajka z szynką na francuskim cieście oraz ... Czy to metalowa kapela mogła tak wpłynąć na Karmela?

Może słuchanie Rammstein'a w ciąży jednak nie było pomysłem na piątkę w koronie? Może wysoce nieodpowiedzialnym i niepedagogicznym było zabieranie mikroskopijnego wtedy Karmela na koncert ulubionej kapeli Mamyitatyeli? Może to, że nie miał wtedy uszu - nawet zawiązek uszu ( zawiązki powstają w 4 tygodniu ciąży a na koncercie Elek bawił się w 2 tygodniu) - nas nie usprawiedliwia? Może gdybyśmy dzieciowi zapodali Mozarta to teraz Ela Karmela nie wcielałaby się namiętnie w rolę metalowego wokalisty i nie raczyłaby nas kilka razy w ciągu dnia swym chrapliwym AAAAAAAAAAA!!!!!! Może? ... o Bosze! Teraz nam Boże nie pomoże. Mamy hjuuuudż problem, pewnikiem na własne życzenie i przez egoizm. Dlaczego problem? Ponieważ gdyż Elkowe acapell'owe AAAAAAA!!!! nie brzmi dobrze, oj nie brzmi. Brzmi hmmm...szukam słów, słowa gdzie jesteście?.......O są.....Brzmi makabrycznie i drastycznie. I co mamy teraz z tym fantem zrobić? Nagiąć gusta muzyczne i przerzucić się na chorały gregoriańskie, żeby Eluś z AAAAAAAA!!!!!!!!!!! przeszła do AAaaaAAaaa? Póki co podjęliśmy męską i żeńską decyzję, że będziemy wierzyć, będziemy mocno wierzyć w to, że to Elżbietce najzwyczajniej w świecie minie. Z wiarą w sercach  podreptaliśmy zatem do kuchni, by przygotować coś ku ich pokrzepieniu. Potrzebowaliśmy dużego pokrzepienia, dlatego zjedliśmy coś bardzo treściwego. Co takiego?

Jajka z szynką na francuskim cieście

rolka gotowego ciasta francuskiego
6 jajek
ok 10 plasterków gotowanej szynki
szczypiorek
sól i pieprz do smaku

Przygotowanie

Rozmrażamy rolkę ciasta i rozwijamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.

Rozgrzewamy piekarnik do 220 stopni.

Kroimy na blaszce ciasto na 4 części.

2 jajka wbijamy do szklanki, rozmącamy i smarujemy nimi ciasto.

Na cieście układamy szynkę, zostawiając wolne miejsce po brzegach.

Pieczemy 15 - 20 min, aż ciasto urośnie i nabierze złotego koloru.

Upieczone ciasto wyjmujemy z pieca,  spłaszczamy środek ciasta, by było wyrośnięte tylko na brzegach.

 Na każdy kawałek ciasta wbijamy po jajku i wkładamy do pieca na 8 min.

Przed podaniem posypujemy solą i pieprzem oraz szczypiorkiem.



Niech was w poniedziałek rozweseli uśmiech skazanej na Rammstein'a Eli









piątek, 15 kwietnia 2011

Dla małej osóbki trochę dziwnej zupki, czyli Mamyeli eksperymenty i ... Elek wniebowzięty?

Ależ ja byłam wydygana, że moją eksperymentalną miksturę Elka uzna za kulinarną torturę. I chociaż po dostarczeniu moim kubkom smakowym próbki do analizy usłyszałam od nich: 
"słuchaj matka, my się trochę na smakach znamy i według nas - a jest nas sporo - nie masz się czego bać, kubeczki twojej córeczki, choć niedoświadczone, będą tym smakiem zauroczone", 
to z lekką taką nieśmiałością ;) zbliżyłam brzeg łyżeczki w kierunku Eleczki. Nie potrafiłam bowiem zaufać w stu procentach moim receptorom, wiadomo dlaczego - one są moje a Ela ma swoje. Kto wie jaka będzie ich reakcja? Moje naczynia mogą być smakiem zachwycone, jej zniesmaczone.
- Ej Mamoeli - głos rozsądku odezwać się ośmielił. - Nie przekonasz się czy córce zupa smakuje, jeśli jej dziecina nie spróbuje.
- Masz rację - pomyślałam i zadziałałam :).
Z mojej strony zadziała się akcja a ze strony młodzieży pięęękna reakcja. I oto zawartość łyżeczki została w całości najpierw rozdrobniona (bo Ela już uzębiona) a potem chłopcy i dziewczęta...dziwna zupa została ochoczo połknięta.

Trochę dziwna zupka
(u nas po 8 miesiącu)

1/2 dużego batata
1/2 jabłka
15 g mięsa z indyka
łyżeczka masła
ok. 1/4 szklanki soku jabłkowego
ok. 3 łyżki jogurtu naturalnego
szczypta cynamonu

Przygotowanie


15 g mięsa z indyka gotujemy na parze.

Batata i jabłko kroimy w dużą kostkę i gotujemy na parze do czasu aż staną się miękkie.

W parowarze najpierw ułożyłam mięso i batata a po 10 minutach dorzuciłam jabłko. Wszystko w sumie parowało się około 20 minut.)

Ugotowane mięso rozdrabniamy i przekładamy do miseczki razem z batatem oraz jabłkiem - czekamy chwilę aż przestygną.

Sok jabłkowy łączymy z jogurtem i cynamonem, lekko podgrzewamy i przekładamy do miseczki.

Wszystko ze sobą łączymy i proponujemy młodzieży.



czwartek, 14 kwietnia 2011

Zupa mocno czosnkowa na apetyt wieeelki oraz ... zbombardowane meble i kafelki

Mała wyrzutnia a zasięg ma taki, że ho ho a do tego wystrzeliwuje pociski z precyzją nie gorszą niż snajper. O czym konkretnie (lub o kim) mowa? O wyrzutni zwanej ogólnie dzidziolem (dzidziol, jak mu jedzenie nie podpasuje, jedzeniem pluje). Niejeden rodzic ma w swoich czterech ścianach taką oto broń. I kto by pomyślał hę? ;) (teraz bezdzidziolowi zaczną przemykać ulicami w obawie przed ostrzałem). Jest tylko jeden mały problem z wyrzutniami, każda została wypuszczona na rynek z upierdliwymi utajonymi usterkami fabrycznymi. Felery są dwa:

1. Wyrzutnie wystrzeliwują tylko wtedy kiedy same tego chcą.
2. Wyrzutnie strzelają tylko tam gdzie chcą. (Wieeeeelka szkoda, bo można by użyć dzidzioli do ostrzelania nielubianych cioć, wujków, sąsiadów itp., itd.)

W naszym modelu "Elżbieta" ( z sierpnia 2010 ) usterki wyszły po 8 miesiącach w porze drugiego śniadania. Elżbieta odpaliła samoczynnie, obierając sobie za cel szafki kuchenne - kaszkowe pociski rozprysnęły się ryżowo-mleczną mazią a ich siła rażenia była tak wielka, że oberwało się także mnie i podłodze. Ela kaszki nie pojadła, ale ja bym coś zjadła....może zupę? Też innych porażę ... zapachem, bo to będzie zupa moooooocno czosnkowa :).

Zupa mocno czosnkowa

1/2 kg ziemniaków
1 duża cebula
8 ząbków czosnku (lub więcej...jesli chcemy, by siła rażenia była większa ;) )
3 ziarenka ziela angielskiego
3 ziarenka pieprzu
liść laurowy
kawałeczek wędzonego boczku
2 małe śmietankowe serki topione
1/2 szklanki śmietany 18%
1/2 szklanki mleka
sól do smaku
1/2 pęczka szczypiorku
pieczywo na grzanki

Przygotowanie

Obrane ziemniaki oraz cebulę kroimy w drobną kostkę.

Obrany czosnek przepuszczamy przez praskę.

Ziemniaki, cebulę, 4 ząbki czosnku wkładamy do garnka, dodajemy kawałek wędzonego boczku, ziele angielskie, pieprz, liść laurowy i zalewamy taką ilością wody, aby tylko dobrze przykryła wszystkie składniki.

Gotujemy do czasu aż ziemniaki będą miękkie.

Z ugotowanej "zupy" wyciągamy boczek i liść laurowy (będą niepotrzebne). Wywar miksujemy na gładką masę.

Do gorącego wywaru wkładamy serki i mieszamy aż się rozpuszczą. Następnie wlewamy mleko, śmietanę, dodajemy resztę czosnku i doprawiamy do smaku. Dokładnie mieszamy.

Z pieczywa na grzanki robimy grzanki.

Siekamy drobno szczypior.

Rozlewamy zupę do talerzy, posypując obficie grzankami i szczypiorkiem.

Dobra zupa, dobra :)











środa, 13 kwietnia 2011

Batatowe paluchy z cynamonem dla malucha i ... nie taka znowu zła ta kaczorucha

Pewnie, że zła nie jest. Płacz Eli można zawdzięczać tylko matce wariatce, która zamiast przedstawić Eli kaczoruszkę w delikatny sposób, poddusiła gumowe zwierzę znienacka tuż pod nosem zażywającego relaksu w wodzie dziecia, w wyniku czego z przyduszonego zwierza uszło piszcząco powietrze , wzbudzając w Elce wieeeeeeeeeeeeeeelkie przerażenie. (Swoją drogą, gdyby ktoś przed moimi oczami kogoś podduszał też bym się przeraziła :/.)
Niestety nie tylko Elek Karmelek przeżył traumę zafundowaną przez swoją mamę, traumę przeżyła także kaczoruszka i dla niej skutki okazały się dużo bardziej dotkliwe. Eluś uporała się w kilka sekund z nieprzyjemnym doświadczeniem, kaczoruszka niestety nie. W wyniku traumy zabawka straciła zdolność pływania (Tataeli mówi, że nigdy jej nie miała...ja tam jednak wiem swoje) - wypuszczona na wodę upada od razu na bok lub na gumowy grzbiet i za nic w świecie nie chce pływać. I chociaż spotkania w wannie Eli z kaczoruszką przebiegają już w iście sielankowej atmosferze, nic nie wskazuje na to, żeby zabawka "stanęła na nogi". Na szczęście naszej młodocianej nie przeszkadza brak umiejętności pływania jej kąpielowej towarzyszki i zabawa w wannie ze spotkania na spotkanie coraz bardziej się rozkręca.

Dla tych, którzy nie wiedzą czemu kaczoruszka - nawet leżąc na grzbiecie nie wiadomo czy to chłopak, czy dziewuszka.


Zabawa zabawą, ale przekąsić czasem coś trzeba. Proponuję, żeby od przypadku do przypadku w małe paluchy włożyć trochę większe - na przykład takie oto - batatowe :)

Batatowe paluchy z cynamonem
(u nas, ze względu na cynamon, po 8 miesiącu)  

Batat
Szczypta cynamonu
odrobina masła

Przygotowanie

Batata kroimy na kształt frytek XXL i gotujemy na parze około 20 minut. (Batatowych paluchów wyjdzie całkiem sporo, więc można ugotować tylko część batata, ja ugotowałam więcej, bo wiedziałam, że i tak część wyląduje na podłodze.)  

Po ugotowaniu gorące paluchy natłuszczamy masłem, po ostygnięciu posypujemy szczyptą cynamonu i proponujemy maleństwu.

Koniecznie podajemy coś do popicia.





  


wtorek, 12 kwietnia 2011

Pyyyszna serowa pasta na winie i z gruszką oraz ... o pierwszym spotkaniu Eli z kaczoruszką

Zauważyliśmy ją na sklepowej półce - małą żółtą kaczuszkę (... A może kaczorka? Tego się raczej nigdy nie dowiemy, bo płeć jest skrywana pod gumowym opierzeniem, którego za nic w świecie nie da się wyskubać i ... niech tak zostanie, ... niech kaczoruszka ma swoje tajemnice.) Jeszcze raz ...                           Zauważyliśmy ją na sklepowej półce - małą żółtą kaczoruszkę, która leżała na regale wśród wielu innych kaczoruszek i prosiła bezkwacznie, żeby ją zabrać ze sobą do domu. Wsłuchani w niemy kwak kaczoruszki, w tej samej sekundzie (chyba), oczami wyobraźni zobaczyliśmy zachwyconą Elę tym przeuroczym, żółtym kawałkiem gumy. Pod wpływem tego widzenia postanowiliśmy spontanicznie, że kaczoruszka idzie z nami. Wpakowaliśmy ją do siatki, gdzie w towarzystwie kurzych jaj, krowiego mleka i indyczego mięsa udała się w podróż do naszego mieszkania. Leżąc gdzieś między produktami pochodzenia (jakby nie patrzeć) zwierzęcego pewnie żałowała swojej decyzji, trzęsąc piórkami w obawie przed zjedzeniem - kiedy jednak w domu nie trafiła z torby wprost do lodówki tylko do łazienki, uspokoiła się i spoczęła na brzegu wanny, czekając w bezruchu na porę kąpieli. Nadeszedł wreszcie wieczorny czas pluskania a wraz z nim nadeszła Ela. Eluś na luzie zasiadła w wannie i w tem ......... jej czilałcik zakłóciło głośne "piiiiiiiiiiiiiiiiii". To była kaczoruszka przyduszona przez Mamęeli. Eluś zamarła w bezruchu i przerażona zaczęła nadawać niemowlęcy sygnał SOS. A miało być tak pięknie :/.

Po stresującej dla wszystkich kąpieli, rodzice Eli schowali kaczoruszkę i wyciągnęli gruszkę, żeby ją wkroić do pyyyysznej serowej pasty.

Pyyyszna serowa pasta na winie i z gruszką

20 g miękkiego sera typu camembert (my lekko podgrzaliśmy Turka)
25 g twarożku
50 ml białego półsłodkiego wina (u nas Fresco za 9,99 )
posiekany pęczek szczypiorku 
pieprz, sól i zmielona słodka papryka (do smaku)
gruszka starta na tarce (na dużych oczkach)

Wszystkie składniki dokładnie mieszamy i przyprawiamy do smaku.

Rewelacyjnie smakuje na świeżej bagietce.





poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Dla młodocianych łasuchów oraz ich brzuchów fusilli w wydaniu groszkowo-brokułowym z indykiem a także ... rzecz o samodzielnym i dzielnym chwytaniu Eli jadalnej materii

Nastała pora obiadowa, więc Elżbietuś została przystrojona w odzież ochronną mejd baj ikeja, o okokolącej barwie dojrzewającego Amanita muscaria (muchomora, ale chyba jakiegoś GMO, bo bez kropkuf) i przetransportowana do krzesełka (także mejd baj ikeja, tym razem jednak o okokojącej barwie kropek niespapranego genetycznie grzyba). Rozsiadła się wygodnie i wyciągnęła ręce w kierunku makaronu, który spokojnie spoczywał na blacie i pokorniutko czekał aż zostanie dosięgnięty przez paluszki dziewuszki. Czekał  jednak jak Pan Bóg przykazał tylko do czasu, do czasu kiedy to Eli w końcu udało się go pewnie chwycić w dłonie. Gdy znalazł się w Elowej ręce, jakimś kurna cudem dostał nóg - postanowił nagle pozwiedzać blat oraz okolice. Przecisnął się skubany między wskazującym a środkowym, po czym chlasnął na białą tackę, wydając tylko cichutkie "pac". Inny mączny egzemplarz - zdesperowany potwornie - po wyślizgnięciu się z zaciśniętej piąstki runął jak długi na brzeg blatu, odbił się od niego a następnie, zapominając chyba o tym, że Bozia skrzydełek nie dała, zapikował, by po chwili roztrzaskać się o kafelki. Trzecią próbę  złapania makaronu i wpakowania go do buzi można by było uznać za udną, gdyby nie drobny  szczegół  - otóż całe fusilli utknęło w Elżbietkowej pięści. Karmela, w obawie przed utratą zdobyczy,  za nic w świecie nie  chciała zwolnić uścisku - tym samym w ustach znalazła się jej pięść a nie makaron. Eluś nadal nie dawała za wygraną, dzielnie próbując podołać wyzwaniu - była głodna, chciała zjeść i nic nie było w stanie jej zniechęcić. Mała z godną szacunku wytrwałością walczyła o każdy kawałek, bez cienia frustracji...za to z pasją w oczach. Szacun maleńka, szacun!

Fusilli w wydaniu groszkowo-brokułowym z indykiem
(u nas po skończeniu 8 miesięcy)
2 pełne garście makaronu fisilli (u nas makaron Pełne ziarno z Lubelli)
kilka różyczek brokuła
garść mrożoego groszku
15 g mięsa z indyka
łyżeczka zmielonego sezamu
łyżeczka masła lub oliwy

Przygotowanie

Makaron gotujemy według instrukcji na opakowaniu.

Warzywa iindyka gotujemy na parze.
 
W młynku do kawy mielimy sezam. (Ja dodatkowo przed zmieleniem sezamu opłukałam go i uprażyłam delikatnie na patelni.)
Ugotowane warzywa imięso blendujemy, mieszamy z masłem lub oliwą i odcedzonym makaronem.















piątek, 8 kwietnia 2011

Clafoutis według Nigelli, czyli wiśnie w cieście utopione i brutalnie zapieczone oraz...słów kilka o spotkaniu w prominentnym gronie w pewnym salonie

Od czasu do czasu bywa się na salonach - no baa...Człowiek - stwór próżny - lubi poobracać się w doborowym towarzystwie mądrzejszych i piękniejszych od niego i trochę uszczknąć z blasku tychże albo w tym blasku zuchwale się wykąpać (łufff). Trochę gorzej jest wtedy, gdy trafi się przypadkiem na salony, gdzie człowiek od prominentnego grona odstaje za bardzo - na tyle, że ni hu hu nie rozumie o czym mądrzejsi rozprawiają, ojojoj - wtedy można się nieźle spocić i z kąpieli w blasku mogą być nici kochani, nici! Wyobraźcie sobie taką oto scenę - jakimś cudem znaleźliście się wśród facetów w garniturach. Wszyscy, poza wami, zajęci są konwersacją. Wy kompletnie nic nie łapiecie, nikt z rzeczonych prominentów nawet w waszym kierunku nie spojrzy a jeśli już, to tylko dlatego, że pomylił was z kelnerem. Co robicie? Zupełnie bezwolnie z jednego z gości zamieniacie się w kelnera i podajecie butelkę. Horror? Horror przez bardzo duże samo Ha.
Wyobraźcie sobie, że ja to przeżyłam :). Na szczęście takich jak ja, nie wystarczająco pięknych i nie wystarczająco mądrych,  na salonie było więcej.
Po powrocie do domu musiałam wyładować stres, więc najpierw utopiłam a potem brutalnie zapiekłam wiśnie w cieście. Ulżyło, oj jak ulżyło ;).

Prominenci na salonach

Clafoutis według Nigelli, czyli wiśnie w cieście utopione i brutalnie zapieczone

2 łyżeczki oleju roślinnego
75 g mąki
50 g drobnego cukru
4 jajka
300 ml mleka 2%
350 g odsączonych drylowanych wiśni (ze słoika, ale nie kompotowych)
cukier puder do posypania

Przygotowanie 

Wlewamy olej do małej tortowej foremki, w której będziemy piec clafoutis i wstawamy foremkę do piekarnika nastawionego na 220 stopni.

W dużej misce łączymy mąkę z cukrem i mieszając ręcznie albo mikserem dodajemy po jednym jajku.

Następnie dodajemy mleko.

Kiedy piekarnik rozgrzeje się do odpowiedniej temperatury, mieszamy ciasto z odsączonymi z zalewy wiśniami, otwieramy na chwilę piekarnik, wyjmujemy foremkę, wlewamy do niej ciasto i szybko wstawiamy do piekarnika.

Pieczemy przez 30 minut. Ciasto po upieczeniu opadnie (taka już jego uroda)

Jemy gorące :).





czwartek, 7 kwietnia 2011

Maleńkie dłonie w makaronie, czyli fusilli z sezamowo-koperkowym pesto dla maluchów i...Sonecik o pierwszej podróży Eli wśród paneli

Niech się Mickiewicz drogi nie zgorszy, bo za chwilę jego sonet sprowadzę do poziomu naszej podłogi - zrobię to, bom dumna i blada :) z Eli, która ruszyła w pierwszą w życiu podróż, w przód, po panelach, wprost do silikonowego celu, jaki sobie wytyczyła. Tylko (i aż) tyle mam na swoje usprawiedliwienie :D.

To co Eluś - jedziemy z tym koksem? Jedziemy!

: ) Sonecik ( : 

Wpełzła Ela na suchy przestwór paneli,
Ciałko nurza się w brązowość i jak robaczek brodzi,
Śród sztucznyh słoi malowanych, śród kurzu powodzi,
Omija stół o barwie na słońcu suszonych moreli.

Już mrok zapada, nie zawraca z drogi;
Patrzy w sufit, lampek szuka przewodniczek swoich;
Tam z dala błyszczy obłok? Tam jutrzenka wschodzi?
To błyszczy smoczek, wnet go Ela złowi.




Eluś zaczęła pełzać po skończeniu 8 miesięcy i zaczęła smakować nowe rzeczy - takie jak: koperek, sezam i makaron.

Fusilli z sezamowo-koperkowym pesto
(u nas po skończeniu 8 miesięcy)

2 pełne garście makaronu fisilli (u nas makaron Pełne ziarno z Lubelli)
1 łyżeczka zmielonego sezamu
2 szczypty suszonego koperku
łyżeczka oliwy z oliwek lub łyżeczka masła
warzywa według uznania

Przygotowanie

Makaron gotujemy według instrukcji na opakowaniu.

Wybrane warzywa gotujemy na parze. 

W młynku do kawy mielimy sezam. (Ja dodatkowo przed zmieleniem sezamu opłukałam go i uprażyłam delikatnie na patelni.)

Odcedzamy makaron, mieszamy go z masłem lub oliwą, sezamem, koperkiem i warzywami.

Po ostudzeniu podajemy malcowi i pozwalamy, by jego dłonie znalazły się w makaronie :)