poniedziałek, 30 maja 2011

Dla dzieciątka rybne pulpeciątka oraz ... Zabawka w trupa zalana i Mamaeli szczerze ukontentowana

Mamaeli ma w sobie jeszcze śladowe ilości przyzwoitości - w związku z tym uprzejmie informuje wszystkie bardziej wrażliwe osobniki, że za pośrednictwem tej notatki będą niejako skazane na otarcie się o patologię. Uprzedziłam otwarcie, że nastąpi otarcie, zatem zaczynam bez cienia zwątpienia patologiczne wynurzenia.
Nasza rodzinka od soboty mieszka pod jednym dachem z trupem (trup jest na szczęście plastikowy, co w perspektywie zapowiadanych na najbliższe tygodnie upałów ma duże znaczenie). Wczoraj zabawka Eli wydała ostatnie tchnienie (a raczej pitolenie), bo około 10 rano po raz ostatni zrobiła swoje "pitu pitu pitu" i przestała w końcu raz na zawsze pitolić ... a pitoliła zabawka przez całe swoje życie niemiłosiernie. Wystarczyło, że ktoś ją odłożył na plastikowy brzuszek a nie na plecy ... wtedy zaczynała "pitu pitu pitu" powtarzać jak mantrę - bez końca. Najbardziej wpitalające były jej pitolenia, gdy znalazła się nieopatrznie na dnie pudła z zabawkami. Wyobraźcie sobie taką oto sytuację: leżycie już w łóżkach, wyłączacie radia, telewizory itp. itd., układacie głowę na poduszkach i po chwili dociera do was "pitu pitu pitu". Najchętniej byście komuś wpitolili w pierwszym gniewnym odruchu, po czym zsuwacie się z łóżka, by z samego dna pudła z grzechotkami i innymi zabawkowymi ustrojstwami wydobyć bezszelestnie (by nie obudzić małego dziecia) źródło pitolenia. Pewnie niejeden z was otrząsnął się i zrobił brrrrrr ... nie dziwcie się zatem, że w końcu po kilku takich akcjach zalaliśmy pitolącą zabawkę w trupa (a że zalaliśmy wodą, nieświadomie, to już całkiem inna historia:)). Zostawmy trupa w spokoju, niech się nim Ela pobawi i chodźmy coś ugotować.


Pulpety rybne
( U nas po 9 miesiącu)


200 g pozbawionego ości łososia
1/2 szklanki zmielonych płatków owsianych
2 żółtka lub 1 jajko
3 cm posiekanego pora (biała część)
1/3 płaskiej łyżeczki imbiru
1 łyżeczka soku z cytryny
1 łyżeczka suszonego koperku
Z podanych składników wychodzi około 11 pulpetów - zjadłyśmy obie i jeszcze dla taty zostało (starszyzna sobie delikatnie posoliła pulpety).

Przygotowanie

 Łososia, żółtka (lub jajko), pora, imbir, sok z cytryny, koperek i 2 łyżki (z górką) zmielonych płatków owsianych mielimy na jednolitą masę.

Z powstałej masy formujemy pulpety (łatwiej będzie się je formowało, gdy zwilżymy ręce wodą).

Każdego pulpeta obtaczamy w reszcie zmielonych płatków.

Pulpety wrzucamy na wrzątek i gotujemy aż się ugotują ;) ... potrzebują około 10-15  minut.

Podajemy z warzywami.










czwartek, 26 maja 2011

Dla trochę starszych ciasteczka ryżowe oraz ... Elki próby wspinaczkowe

Jeśli twoje prywatne kilkumiesięczne niemowlę lub niemowlę twoich znajomych zaczyna chwytać się szczebelek łóżeczka i próbuje wstać " to wiedz, że coś się dzieje*", jeśli cały swój wolny czas spędza na ciągłych próbach podciągania się "to wiedz, że coś się dzieje". Jeśli twoje dziecko wspina się po wszystkim i po wszystkich "to już wiedz, że coś się z twoim dzieckiem dzieje" - dziecko jest na drodze, która prowadzi do chodzenia a jak już będzie niemowlę chodziło to z pewnością któregoś dnia z domu wyjdzie ... i pójdzie ... być może do baru ... być może na piwo. 
Eluś jest na tej drodze, na drodze ku chodzeniu i już się boję gdzie ją kiedyś nogi poniosą ;). Na szczęście nim sama wyjdzie z domu przyjdzie nam jeszcze długo poczekać, więc możemy usiąść wygodnie i w spokoju zjeść małe ryżowe ciasteczko.


"wiedz, że coś się dzieje"


Ciasteczka ryżowe

torebka kleiku ryżowego
250 g masła
3 jajka
1 szklanka cukru
4 łyżeczki wiórków kokosowych
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli 
ulubiony dżem

Przygotowanie 

Suchy kleik ryżowy mieszamy z wiórkami kokosowymi cukrem i proszkiem do pieczenia.

Do suchych składników dodajemy posiekane masło, jajka i szczyptę soli.

Z podanych składników zagniatamy ciasto.

Następnie odrywamy po kawałku ciasta, formujemy kulki wielkości orzecha włoskiego i układamy je w odstępach na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. 

W każdej kulce robimy dołek (miejsce na dżem).

Ciastka pieczemy na złoty kolor w nagrzanym do 200 stopni piekarniku.

Po upieczeniu pozwalamy ciastkom ostygnąć, gdy już ostygną w dziurki nakładamy dżem.









środa, 25 maja 2011

Pasta ze słonecznika w małej paszczy znika oraz ... Ela w pani olo Mei Tai - błoga chwilo trwaj

Powinniśmy chyba zacząć śpiewać peany na cześć Mei Tai pani olo, bo już nie raz, nie dwa, nosidło, które wyszło spod jej igły uratowało mamie i tacie Eli tyłek (czy plecy to się pewnie jeszcze kiedyś okaże ;)). Tyłki rodziców Elki oczywiście uratowane zostały w przenośni, bo generalnie nic tyłkom bezpośrednio nie zagrażało, tyłki nawet nie miały pojęcia, że ich właściciele są w opresji (zresztą one o niczym nie mają pojęcia i wszystko mają w ... wiadomo gdzie). Tak czy inaczej peany już dawno powinny być przeze nas w duecie lub solo wyśpiewane -  z racji tego, że Eluś, która, jeśli zasnąć nie może (a całą sobą chce, wyrażając to, w którymś momencie już lekuchno irytującym jękiem, kwękiem tudzież stękiem itp., itd.), zasypia w mgnieniu oka, z prędkością światła, z ponaddźwiękową prędkością (okej, okej trochę się rozpędziłam i przesadziłam będąc w pędzie ;)) właśnie w nosidle Mei Tai. Wypina się wtedy mała swoim małym, słodkim tyłeczkiem na cały świat (żeby nie napisać, że cały świat ma wtedy właśnie tam), chowa głowę między Mei Tai a rodzica, tuli się do niego i spokojnie zasypia.
A kiedy się już obudzi to co robi? Po jakimś czasie zajada coś pysznego - ostatnio hitem jest pasta ze słonecznika.



Pasta ze słonecznika
(U nas po 9 miesiącu)

1/2 szklanki ziaren słonecznika
2 i 1/2 łyżki oliwy z oliwek
kilka kropel sosu sojowego (opcjonalnie)

Przygotowanie

Ziarna słonecznika prażymy na patelni na lekko brązowy kolor.

Uprażony słonecznik mielimy na pył w młynku do kawy.

Uprażony i zmielony słonecznik mieszamy z oliwą i sosem sojowym do uzyskania odpowiedniej konsystencji.

Szalenie proste w swej prostocie i smaczne - na kanapkę malucha w sam raz:). Na kanapkę rodzica też - wiem, bo sprawdziłam:). 




wtorek, 24 maja 2011

Sałatka z pieczonym camembertem, owocami i różowym sosem oraz ... o długiej podróży, w której dzieć postanowił, że oka nie zmruży.

Udało się wreszcie naszej odjechanej rodzince dojechać szczęśliwie do Wrocławia. Oj cóż to była za pojechana jazda (dzięki maksymalnie zmęczonej Elce Karmelce aż za bardzo odjazdowa) - Eluś miała bowiem takie jazdy, że gdyby podróż miała potrwać jeszcze pięć minut dłużej ja zaliczyłabym w końcu zjazd a Tacie Eli ręce by opadły i mielibyśmy najprawdziwszą jazdę bez trzymanki. Na szczęście, choć zajechani, dojechaliśmy. Zmęczony mały Elek wreszcie zmrużył oczy a my zasiedliśmy do kolacji i ... znowu odjechaliśmy - tym razem na punkcie sałatki - wyjechanej w kosmos ;).

Sałatka z pieczonym camembertem, owocami i różowym sosem

1/2 główki sałaty lodowej
2 małe główki cykorii
1/2 opakowania rukoli
2 krążki sera camembert
2 brzoskwinie z puszki 
150 g winogron zielonych
150 g winogron czerwonych
1 jabłko
1 jajko
3 łyżki bułki tartej 

składniki na sos

4 łyżki oliwy
sok z cytryny
4 łyżki konfitur z żurawin
1 łyżka chrzanu
sól i pieprz do smaku

Przygotowanie

Rozmącone jajko mieszamy z trzema łyżkami bułki tartej, następnie panierujemy w tak przygotowanej panierce krążki camemberta i układamy je na blasze wyłożonej pergaminem.

Ser pieczemy ok 10 minut w nagrzanym do 180 stopni piekarniku.

Sałaty płuczemy i rwiemy liście na drobne kawałki.

Winogrona przekrawamy na połówki, wyjmujemy pestki.

Brzoskwinię kroimy na drobne części.

Jabłko przekrawamy na ćwiartki, wycinamy gniazdo nasienne, miąższ kroimy w plasterki, następnie w zapałki.

Pokrojone owoce i sałaty delikatnie mieszamy.

W osobnym naczyniu łączymy ze sobą wszystkie składniki sosu. Doprawiamy solą i pieprzem. Polewamy sałatkę sosem i delikatnie mieszamy.

Ciepły ser kroimy na małe trójkąty i układamy na wierzchu sałatki.

Smacznego :)










piątek, 20 maja 2011

Małe dziąsła i ząbeczki wgryzają się w wytrawne z manny kosteczki

Eluś wybrała się dziś w podróż do łazienki. Była tu już nie raz i ... on był tu od zawsze, ale dopiero dziś Ela Karmela zwróciła na niego uwagę. Papier toaletowy, bo o nim mowa, jak co dzień wylegiwał się spokojnie obok sedesu (to jedna z jego ulubionych miejscówek, są jeszcze inne, ale ...no właśnie ale ;)) i nie podejrzewał nawet, że został namierzony przez małą Elkę, która, odkąd tylko go zobaczyła, zapałała do niego szaleńczym uczuciem - uczuciem, które zaczęło się rozwijać (dosłownie i w przenośni) bardzo szybko i w ciągu chwili wypełniło całą łazienkę. Papier (a wydawałoby się, że skoro taki rozwinięty, to będzie potrafił odpowiednio zareagować) ani przez chwilę nie stawiał oporu i pozwolił nawet na to, żeby Eluś wgryzła się w jego blade, celulozowe ciało. Na szczęście Mamaeli zareagowała (może trochę za późno, bo papier został pogryziony dość dotkliwie) i przerwała to rozwijające się toksyczne uczucie słowami: "Eluś wgryź w coś zjadliwego swoje ząbeczki ... może zjesz z manny kosteczki?"

Wytrawne kostki z kaszy manny
(U nas po 9 miesiącu)

1/2 szklanki kaszy manny
1 łyżeczka masła
1 i 1/2 szklanki wody
3 łyżeczki posiekanego koperku (u nas był suszony) lub innych ziół (np. bazylii, pietruszki)
1 łyżeczka sosu sojowego
1 łyżeczka zmielonych pestek dyni, słonecznika lub sezamu 

Przygotowanie

Kaszę mieszamy z kilkoma łyżeczkami zimnej wody (tak, by ją tylko delikatnie zwilżyć).

Resztę wody gotujemy i na wrzątek wrzucamy masło, po chwili, gdy masło się rozpuści, wsypujemy nawilżoną kaszę. 

Gotujemy na wolnym ogniu mieszając około 5 minut.

Po ugotowaniu kaszę mieszamy z wybranymi ziołami, ziarnami i łyżeczką sosu sojowego - dokładnie mieszamy.

Zwilżamy plastikowy pojemnik do przechowywania żywności wodą, przekładamy do niego kaszę i nożem namoczonym w wodzie rozsmarowujemy na grubość 1 cm.

Pozostawiamy do ostygnięcia a następnie kroimy w kostkę i podajemy dziecku - będzie zachwycone :).

Jeśli nasze małe niedojrzałe nie zje wszystkiego (a nie zje na pewno, bo dużo kostek wychodzi ;)) lub wszystkiego nie wsmaruje pieczołowicie w blat krzesełka, można dodać ocalałe kostki do rosołu lub innej zupy.

Żegnam się z wami do wtorku! Wyjeżdżamy w góry do rodziny a tam ani widu ani słychu internetu :) 




czwartek, 19 maja 2011

Farfalle z mozzarellą i pesto bazyliowym oraz ... dziecięcia zwyczaj nowy - wyrywanie włosów z głowy

Tjaaa ... ledwo nam dziecko z tyłu prawie zarosło a od kilku dni, w sposób niepokojąco namiętny, zaczęło własnoręcznie pozbywać się świeżo wykiełkowanego nowalijkowego owłosienia. I tak oto, to, co dopiero z Elkowych cebulek wylazło i co się nie zdążyło w podłoże wytrzeć, dziecię postanowiło sobie wydrzeć. Pewnikiem już niektórzy z was zdążyli zwizualizować sobie małą Elkę z piąstkami pełnymi blond kudełków. Ja wyobraźni uruchamiać nie musiałam ... dostałam  w realu przekaz live w 4D - mogłam sobie wyrwane owłosienie nawet z tych piąsteczek powyciągać - wątpliwa przyjemność. Co się Elkowi stało? Otóż postanowił mały dzieć dołączyć do grupy niemowlaków, która stosuje dość dziwną technikę relaksacyjną, jaką jest wyrywanie włosów z głowy tuż przed zaśnięciem. Pozostaje mi wiara w to, że instynkt samozachowawczy Elki nie śpi lub ... w porę się obudzi. To co - zjemy coś dobrego? Wasze zdrowie :)!

Farfalle z mozzarellą i pesto bazyliowym
500 g makaronu Farfalle
1 i 1/2 szklanki posiekanych świeżych liści bazylii
3 ząbi czosnku
1/2 szklanki pistacji
350 g pokrojonej w kostkę mozzarelli 
100 ml oliwy z oliwek 
pomidorki koktajlowe (ilość według uznania)
100 g wędliny z indyka lub kurczaka pokrojonej w paski
pieprz mielony

Przygotowanie

Bazylię, czosnek, pistacje miksujemy - w trakcie miksowania dodajemy 100 g mozzarelli, oliwę a na końcu pieprz do smaku.(Masa powinna być dość gęsta)

Farfalle gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu w osolonej wodzie z łyżką oleju.

Ugotowany makaron odcedzamy i przekładamy z powrotem do garnka, wlewamy sos i dokładnie mieszamy.

Podajemy z mozzarellą, pomidorkami i wędliną.




wtorek, 17 maja 2011

Śniadanie z jaglanki dla małej dziecinki i rodzinki dziecinki

Dziś popełnię hymn na cześć kaszy jaglanej. Hymn będzie nadziewany często i gęsto częstochowskimi rymami, zatem jeśli ktoś nie darzy sympatią boskich rymów częstochowskich - niech w trosce o swoje estetyczne odczucia nie czyta, niech ucieka stąd szybciorem także każdy, kto jest silnie uczulony na osobniki czujące patologiczny przymus pisania, bo za 8 linijek zacznie się grafomańsko wyżywać jednostka z natręctwem pisarskim (tak - to ja). Jak  doszło do powstania hymnu? Poczułam przemożny przymus napisania hymnu na cześć jaglanki tuż po zjedzeniu cudnego jaglanego śniadania w towarzystwie mojej córuchny Eluchny. Śniadanie posiadało wszystkie cechy posiłku idealnego - było smaczne, jedzone na świeżym powietrzu w doborowym towarzystwie Karmelka, wśród ptasich treli i zostało wsunięte przez Elę do (prawie) ostatniego jaglanego ziarenka. Tyle wystarczyło, żeby powstało poniższe literackie "dzieło" - kasza uderzyła matce do głowy i hymn był gotowy.

O jaglanko z ciebie jest prawdziwa kasz królowa!
jesteś pyszna, zdrowa, bezglutenowa.
O kaszeńko zalet posiadasz bez liku
więcej niż radiowóz w pościgu na liczniku.
i nie sposób wymienić ich w tym hymnie,
nawet, gdyby człek starałby się usilnie.

Na tym powinnam skończyć, bo oczy bolą, ale patologiczny przymus pisania każe mi popełnić jeszcze kilka wersów... 

O jaglanko jak dobrze cię mieć w żołądku,
wtedy czuję, że jest w porządku.
O jaglanko jak dobrze cię zjeść z rana,
smakujesz dobrze nawet odgrzana.

Można odetchnąć z ulgą - kolejnej strofki nie będzie... ja też podejrzewam, że kasza była sfermentowana ;). Dziwnych objawów u córki nie zaobserwowałam :).

Kasza jaglana przyprawiona na słodko
(u nas po 9 miesiącu)

(Podaję proporcję na śniadanie dla 2 osób - jednej mniejszej, drugiej większej.)

1 i 1/2 szklanki wody
1/2 szklanki kaszy jaglanej
1 jabłko
6 daktyli
garść rodzynek 
1/2 łyżeczki cynamonu (do swojej porcji dodałam kolejne pół)
1/4 łyżeczki suszonego imbiru (do swojej porcji dodałam jeszcze 1/2 łyżeczki)
1/4 łyżeczki kardamonu (do swojej porcji dodałam jeszcze 1/2 łyżeczki
1 łyżeczka soku z cytryny (dodałam do swojej porcji)
spora garść orzechów włoskich (dodałam do swojej porcji
1 łyżka masła

Przygotowanie 

W niewielkim rondelku gotujemy wodę.

Opłukaną i uprażoną do sucha na patelni kaszę wsypujemy na gotującą się wodę. (Nie mieszamy kaszy! Jeśli zaczniemy mieszać kasza zacznie przywierać do dna. W trakcie gotowania ważne, by kasza była przykryta wodą - jeśli woda wyparuje dolewamy wrzątku.)

Po chwili wrzucamy pokrojone w kostkę jabłko. (Nie ma potrzeby obierać go ze skórki. Skórka bardzo zmięknie w trakcie gotowania.... w dalszym ciągu nie mieszamy - nie mieszamy do samego końca.)

Następnie wrzucamy pokrojone daktyle, rodzynki oraz przyprawy. 

Całość gotujemy pod przykryciem 10 minut. Po Upływie 10 minut zdejmujemy rondel z ognia, dodajemy masło.

Wszystko ze sobą dokładnie mieszamy. Zostawiamy kaszę chwilę w garnku pod przykryciem, by wchłonęła resztę wody i dzielimy kaszę (sprawiedliwie ;) ) między siebie i dziecko. Swoją porcję możemy trochę bardziej doprawić i dodać orzechy.

Podajemy i pozwalamy jeść stylem dowolnym. 

(Gdy wcześniej gotowałam kaszę tylko dla siebie nie gotowałam jej tak długo, ponieważ jeszcze bardziej smakuje mi kasza ugotowana na sypko - dla siebie gotuję kaszę 5 minut.)









   








poniedziałek, 16 maja 2011

Fondue krówkowe - w smaku mmm ... odlotowe

Tak bardzo chciałabym napisać, że krówkowe fondue jest przebogate w błonnik, witaminy i mikroelementy. Tak bardzo chciałabym napisać, że  można je spożywać w nieograniczonych ilościach, że regularne podjadanie tego karmelowego cudeńka ma zbawienny wpływ na nasze zdrowie i na naszą sylwetkę, która dzięki dobroczynnemu wpływowi cukru będzie z dnia na dzień stawała się coraz bardziej smukła; że ponadto Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, by jak najszybciej włączyć krówkowe fondue do diety niemowlęcia,  bo złocisty sosik jest niezbędny do prawidłowego rozwoju młodego organizmu....
I co? I cholera jasna nie mogę, no nie mogę :(! Boże jak ja cierpię, że nie mogę!
O fondue krówkowe! Bądź tak zdrowe, jak jesteś niezdrowe!

Fondue krówkowe

90 g cukru trzcinowego
opakowanie cukru wanilinowego
Puszka słodzonego mleka skondensowanego (lub 300 g gotowej masy krówkowej)
60 g masła
250 ml śmietany 30%
świeże owoce (lub z puszki)

Przygotowanie

Puszkę skondensowanego mleka słodzonego gotujemy przez 4 godziny. Po upływie 4 godzin otwieramy puszkę i przekładamy 300 g powstałej krówkowej masy do garnka.

Do garnka z masą krówkową dodajemy oba rodzaje cukru oraz masło i gotujemy mieszając przez 5 minut.

Po upływie 5 minut dodajemy śmietanę, mieszamy i ściągamy garnek z ognia.

Sos rozlewamy do 4 filiżanek i podajemy ciepły w towarzystwie owoców. 













sobota, 14 maja 2011

Małemu dzieciowi podane cukalafiorro jaglane oraz Elka K. i opcja niemiecka (z akcentem na 'ka)

No to śmy się dowiedzieliśmy, że ... nasza Eleczka to ... nie taka znowu do końca Poleczka. W naszej dziecinie, wprawdzie krew śląska i kresowa płynie, ale ... byliśmy pewni - my, jej najbliżsi krewni - że skoro w Polsce urodzona, z Polską będzie zjednoczona. Nieźle nas zaskoczyła dziecina nasza miła, gdy pewnym rankiem  tak oto przemówiła:

- Elżbietko kochana wypijesz mleczko z rana? - spytała Mamaeli.
- Ja, ja, ja, ja, ja!
No i wyszła z dziecka ... ukryta opcja niemiecka.

No cóż ... dalej oboje będziemy kochać, jak swoje - będziemy odziewać, karmić i dawać napoje. I tak oto jutro, małemu dzieciowi (ukrytemu Niemcowi), będzie podane cukalafiorro jaglane.

Cukalafiorro jaglane
(U nas po 9 miesiącu) 

4 łyżki mąki jaglanej
1 łyżka mąki pszennej
1 łyżka bułki tartej
250 g cukinii
150 g kalafiora
2 żółtka (lub jedno jajko)
szczypta soli
łyżka roztopionego masła

Przygotowanie

Cukinię, kalafiora miksujemy i odsączamy z nadmiaru wody.

Do zmiksowanych warzyw dodajemy mąkę, bułkę tartą, żółtka, masło i szczyptę soli. 

Wszystkie składniki dokładnie mieszamy. Powstałe ciasto wylewamy na wyłożoną papierem do pieczenia małą formę (tortownicę o średnicy 20 cm) i wstawiamy do nagrzanego piekarnika.

Pieczemy około 35 minut w temperaturze 190 stopni. (ciasto powinno się zarumienić).

Pozostawiamy do ostygnięcia - podajemy letnie lub zimne.

Cukalafiorro upiekłam Eli w okrągłej formie (tortownicy), pokroiłam na trójkąty i połowę zaserwowałam jej tego samego dnia na obiad w towarzystwie warzyw i kawałka mięsa, pozostałą część Elżbietuś dostała na zimno następnego dnia (w formie przekąski). Stolik, jak zwykle u nas, był cudnie u..zdrzony, ale Eluś najedzony i zadowolony.



wtorek, 10 maja 2011

Zapiekany łosoś z porem, ziemniakami i brokułami dla Eli i jej mamy oraz ... nerwy do konserwy.

Niech mi jakiś pracownik wytwórni puszek podrzuci szybciorem jeden blaszany egzemplarz - proszę. Nie mam żadnych wymagań co do kształtu i sposobu zamknięcia, ważna jest tylko pojemność - puszka powinna być duża, bardzo duża, najlepiej największa. Jeśli za dzień lub ewentualnie dwa (może tyle wytrzymam) nie odezwie się do mnie nikt z fabryki puszek, nie pozostanie mi nic innego jak otwarcie maleńkiej puszeczki szprotek, która zalega, wciśnięta w najdalszy kąt szafki już od jakiegoś czasu (nie wiadomo konkretnie jakiego - podejrzewam, że szprotki, które ktoś kiedyś w niej nieludzko gęsto upchał, pamiętają czasy baaardzo odległe). Postawiona pod ścianą będę zmuszona zjeść te rybeńki, tudzież wypuścić je na wolność (lepiej późno niż wcale) a następnie spróbuję upchać w tej tyci puszeczce Elki nerwy. Nerwy dziewięciomiesięcznej karmelki są dużo większe od szproteczek, więc istnieje ryzyko, że cała operacja nie zakończy się powodzeniem, tym bardziej, że nie mam pomysłu jak na powrót zamknąć, już raz otwartą, puszkę. 
Jaka ja byłabym szczęśliwa, gdyby rzeczywiście można było nerwy upchać do konserwy i wysłać na eksport, najlepiej na księżyc, z daleka od ludzi, którzy przez ciekawość mogliby ją otworzyć. Nie chcę mieć bogu ducha winnych istot na sumieniu - wystarczy, że ja muszę z nerwami Elki mierzyć się od czasu do czasu, słuchać jej jęków, stęków i żałosnego zawodzenia, bo oto wyrodna matka zabrała sprzed nosa dziecku obiekt pożądania - zużytą pieluchę. 
Czekając na odzew pracowników wytwórni puszek trzeba sobie jakoś z nerwami małego dziecia radzić - można go na przykład spróbować ukoić czymś smakowym.

 Zapiekany łosoś z porem, ziemniakami i brokułami
(u nas po 9 miesiącu)

200 g pozbawionego ości i pokrojonego na kawałki łososia
200 g ziemniaków pokrojonych w cienkie plastry 
około 10 różyczek brokuła
około 3 cm białej części pora pokrojonego w cienkie krążki
1/3 szklanki wody
1/3 szklanki mleka
2 łyżki mąki 
1 łyżka zmielonego sezamu 
15 g masła 
 szczypta soli
1/2 łyżeczki suszonego koperku

Przygotowanie

Do garnka wlewamy mleko i wodę, doprowadzamy do wrzenia - na wrzątek wkładamy łososia i gotujemy go około 3-4 minuty.

Łososia wyciągamy i odstawiamy a mleko z wodą zachowujemy.

Pokrojone na cienkie plasterki ziemniaki wkładamy do garnka z wrzącą wodą i gotujemy je około 4 minuty - po upływie 4 minut odcedzamy.

W rondelku lub na patelni roztapiamy masło, dodajemy pora i dusimy go na małym ogniu pod przykryciem około 3-4 minuty, następnie dolewamy mleko z wodą, przyprawiamy szczyptą soli i wsypujemy mąkę, jednocześnie dokładnie mieszając. Gotujemy sos na małym ogniu (bez przykrycia) 10 minut W tym czasie, jeśli sos okazałby się zbyt gęsty, dodajemy odrobinę wody lub mleka.

Po upływie 10 minut dodajemy do sosu różyczki brokuła i sezam, delikatnie mieszamy i odstawiamy z ognia.

Foremkę keksówkę (ja użyłam kilku mniejszych) wykładamy papierem do pieczenia, na dnie rozkładamy łososia, wylewamy sos z brokułami, na wierzchu układamy ciasno plasterki ziemniaków. Ziemniaki smarujemy delikatnie roztopionym masłem lub oliwą, posypujemy suszonym koperkiem i wstawiamy do nagrzanego piekarnika. 

Pieczemy w temperaturze 180 stopni przez 25 minut, następnie przez kolejne 10 minut w temperaturze 220 stopni.

Zapiekanego łososia zjadłyśmy obie z wielkim apetytem.





  























poniedziałek, 9 maja 2011

Zapiekanka ziemniaczano-gryczana w obiad podana oraz ... kuszenie Elki przez kabelki

Ela zaczęła dostrzegać, że mieszkanie jest pełne wydłużonych, beznogich ciał, wijących się po podłodze i podobnie jak dawno, dawno temu rajska Ewa, Ela zaczęła być przez węże kuszona ... i o ile Ewa była kuszona przez jednego osobnika, o tyle Elżunia jest pod ich zmasowanym atakiem. Kuszą Elkę przedstawiciele z gatunku elektrycznych:

anorektyczny wąż ładowarkowy, 
czarny (nieco dłuższy i grubszy) laptopowy oraz
najdłuższy (kilkumetrowy) odkurzaczowy. 

Temu ostatniemu Eluś oprzeć się nie potrafi (nawet nie próbuje) i gdy tylko gad wypełza ze swej kryjówki, znajdującej się w tylnej części odkurzacza, niewinna do tej chwili dziecina zmienia się nie do poznania - jakieś zło straszne w nią wstępuje - pulchne piąstki zmieniają się w imadełka a białe perełki w kąsające kiełki. Równie mocno podjudzają dziecinę pozostali przedstawiciele gatunku. Niestety ... Eluś karmeluś nie ma pojęcia czym grozi uleganie pokusom. Węże bowiem podjudzają ją do sadystycznych praktyk po to, by za chwilę  popieścić ją prądem lub w najlepszym wypadku, pogłaskać jej głowę ciężkim laptopem. 
Co mają zrobić w tej sytuacji zestresowani rodzice? Mają dwa wyjścia - mogą próbować trzymać dziecinę  od kabli z daleka lub mogą udać się do Indii i tam pobierać lekcje z zakresu zaklinania węży. Jedno i drugie jest trudne ... ale nie niemożliwe - kto jedzie z nami do Indii?
Przed długą podróżą, na wzmocnienie, proponuję zapiekankę.

 Zapiekanka ziemniaczano-gryczana

30 dag kaszy gryczanej
szklanka mleka
50 dag puree ziemniaczanego
25 dag niekwaśnego, dobrze odciśniętego twarogu
łyżka masła
jajko
pieprz i sól do smaku 

Opłukaną kaszę wsypujemy do dużej miski, wlewamy do niej wrzące mleko i odstawiamy na kilka minut.

Po kilku minutach dodajemy do kaszy zalanej mlekiem pozostałe składniki i starannie wszystko mieszamy, doprawiając do smaku pieprzem i solą.
  
Wykładamy blaszkę keksówkę papierem do pieczenia i przekładamy do niej ciasto.(użyłam kilku mniejszych)

Pieczemy 30 minut w temperaturze 200 stopni.

Podajemy na ciepło z kefirem lub kwaśnym mlekiem.












piątek, 6 maja 2011

Dla bardzo małej Elki amarantusowo-bakaliowe trufelki oraz ... nadgryziona mysz i świnka,bo przepoczwarza się w mola dziecinka

I zaczęło nam się dziecko przepoczwarzać - jeszcze dzień lub dwa i (o zgrozo) zamiast małej Elki będziemy wychowywać mola książkowego (i nie mam tu na myśli bibliofila)! Już w tej chwili Ela i żywiak chlebowiec mogą podać sobie ręce i zasiąść przy wspólnym stole albo należałoby raczej rzec, przy wspólnej książce, bo oboje gustują w celulozie. Martwię się, bo jako mała dziewczynka obserwowałam z wielkim przerażeniem (gdzie byli wtedy moi rodzice?!), jak makabrycznie przebiegało przepoczwarzanie Jeffa Goldbluma w muchę i nie chciałabym oglądać tego jeszcze raz, tym bardziej, że kolejny miałby być na żywo i z Elżbietą K w roli głównej - mam jednak wielką nadzieję, że zatrzymamy się na stadium przepoczwarzania mentalnego i żadne skrzydełka, pancerzyk, dodatkowe nóżki oraz czułki jej nie wyrosną.
Odnotowaliśmy pierwsze straty w związku ze zmianami, jakie zaszły w naszej Elce - książka, która wydawała się nam niezniszczalna właśnie została napoczęta - wiejskie zwierzęta, które znalazły schronienie na jej kartach nie mogą się czuć bezpieczne odkąd nadgryziona została mysz i świnka i ich celulozowe fragmenty ciał zniknęły w odmętach przewodu pokarmowego niepozornej Elci karmelci. Zatroskani o losy wiejskiej zagrody  a przede wszystkim o los naszej córki, podsuwamy jej pod pyszczek inne, bardziej ludzkie, pożywienie - np. amarantusowo-bakaliowe trufelki.

Amarantusowo-bakaliowe trufelki
(u nas tuż przed ukończeniem 9 miesięcy)

3  pełne łyżki amarantusa ekspandowego
4 suszone daktyle
2 suszone śliwki
1 suszona morela
1 łyżka zmielonego sezamu
1 łyżka zmielonych pestek słonecznika

Suszone owoce traktujemy wrzątkiem, pozwalamy im trochę poleżeć w gorącej wodzie.

Sezam i słonecznik opłukujemy, prażymy na patelni aż stanie się suchy i mielimy (my mielimy w młynku do kawy).

Gdy owoce trochę zmiękną, drobno je kroimy i mieszamy z amarantusem oraz ze zmielonymi ziarnami.

Obtaczamy trufelki w amarantusie.

My podaliśmy trufelki na deser z jogurtem.




 




 

środa, 4 maja 2011

Dla tyci chłopca i tyci dziewuszki szpinakowe paluszki oraz ... słów kilka o dziecince i jej stylowej łysince

Podczas wieczornego chlapania Eluś doszła do wniosku, że uczesanie a'la św. Franciszek, obowiązujące w niemowlęcym fryzjerstwie od kilku sezonów jest passe i nadszedł czas na coś nowego. Tuż po kąpieli nasza Elka, początkująca trendsetterka zaprezentowała nam nową fryzurę.



Czy znajdzie naśladowców wśród częściowo owłosionych niemowlaków? Hmm, to się pewnie okaże - zacznę obserwować ulicę ;). Teraz jest czas na wymyślenie jakiegoś hipoalergicznego, nadającego się do stosowania u niemowląt, środka utrwalającego.

Lepiej jednak chyba będzie jeśli zamiast myśleniem o piance do układania dziecięcego włosia zajmę się gotowaniem dla Elki - prawda?

Szpinakowe paluszki
(u nas po 8 miesiącu) 

3 zamrożone kulki (porcje) szpinaku
6 łyżek mąki pszennej z pełnego przemiału
1 żółtko
mąka do podsypania ciasta
łyżeczka masła  

Przygotowanie

Rozmrażamy szpinak i odsączamy go z nadmiaru wody.

Z mąki, żółtka, mąki i szpinaku wyrabiamy ciasto ( ciasto po wyrobieniu jest bardzo delikatne, po to, by dziąsła malucha po ugotowaniu paluszków nie miały większych problemów z ich rozdrobnieniem).

Następnie odrywamy kawałki ciasta i formujemy w kształcie paluszków (wielkością powinny przypominać dorosłe paluchy ;) ).

W niewielkim rondelku doprowadzamy do wrzenia 1/2 litra wody z dodatkiem masła.

Na gotującą się wodę wrzucamy paluszki i gotujemy je do czasu aż staną się miękkie.

Ela zajadała się nimi, jeszcze lepiej smakowały jej paluszki maczane w jogurcie.



  
  



wtorek, 3 maja 2011

Ciasteczka fudge oraz ... rodziców słodkie sny i córki słone łzy

Po długim i intensywnym dniu, gdzieś około północy, rodzice Eli poczuli nagle niepohamowany apetyt na ... coś rozpoczynającego się na literkę eS, .. coś bardzo przyjemnego, ale niestety tym razem bardzo krótkiego, prawie tak krótkiego jak trzyliterowa nazwa tej rozkoszy (nie, nie, nie - nie na to poczuli ochotę, ;) choć druga literka tej przyjemności to też E, to ta trzecia to już nie iX tylko eN). Poczuli oboje naprawdę wielki głód na sen.
Rozpoczęli więc przygotowania do uczty i kilka minut później już smacznie spali. Cudownie słodkie sny rozpływały im się w głowach. Do czasu jednak - do czasu, kiedy ich niespełna dziewięciomiesięczna córunia Elżunia postanowiła w środku nocy pobawić się w dietetyczkę. Około pierwszej mała stwierdziła, że wystarczy rodzicom ta porcja słodkości i dla obrzydzenia sennych pyszności, posoliła swoimi łzami te słodziuteńkie sny tak, że jeść się ich już dalej nijak nie dało. Kiedy już się jej zdawało, że oto uratowała ich przed zgubnym wpływem cukru, jak gdyby nigdy nic zasypiała a mama i tato Eli sięgali po nową porcję sennych marzeń i ... po jakiejś godzinie sytuacja z soleniem się powtarzała ... i, żeby było weselej ... tamtej nocy jeszcze kilkakrotnie :/.
Następnego dnia, nocny brak słodkich snów, rodzice Eleczka zrekompensowali sobie zajadając ciasteczka.

Ciasteczka fudge

250 g masła
300 g cukru
100 g mlecznej czekolady
300 g pełnego mleka w proszku
250 g orzechów włoskich

Przygotowanie

Siekamy orzechy włoskie.

W rondelku zagotowujemy 100 ml wody z cukrem.

Po 10 minutach gotowania dodajemy masło, połamaną w kostki czekoladę i gotujemy kolejne 10 minut, cały czas mieszając.

Po 10 minutach zdejmujemy z ognia, dokładnie mieszamy z przesianym przez sito mlekiem w proszku na gładką masę.

Do jeszcze ciepłej masy wsypujemy posiekane orzechy i ponownie dokładnie mieszamy.

Wykładamy masę równą, niezbyt grubą warstwą do formy wyścielonej papierem do pieczenia.

Tak przygotowaną masę odstawiamy w chłodne miejsce do ostygnięcia.

Gdy masa całkowicie zastygnie, kroimy ją na kostki.







poniedziałek, 2 maja 2011

Dla małej dzieciny na wzmocnienie jabłko pieczone a w nim z kasz nadzienie oraz ... siostro, brachu już po strachu :)

Przez trzy dłuuugie dni rodzice młodocianej Eli mieli (od mankietów nogawek po sam pas) gacie pełne strachu.  I choć gacie  Mamyeli są  dużo krótsze od gaci Tatyeli, to tyle samo strachu upchało się do jej, jak i jego portek (a upchało się go naprawdę baaaaaardzo dużo). Po trzech dobach permanentnego wspólnego potrząsania spodniami, udało im się w końcu strach z nich wytrząsnąć. Ze spodni zatem strach im się ulotnił i mogli w końcu  przestać trząść się tak nad swym dzieckiem. Oboje odetchnęli z ulgą - bynajmniej nie dlatego, że poczuli luz w nogawkach, odetchnęli z ulgą dlatego, ponieważ, iż Ela w czwartej dobie nagle ozdrowiała! Zbita przez rodziców Eli (nie raz, nie dwa) temperatura, ku ich uciesze, nagle dobrowolnie (bez łaski) sama spadła i na ciałku wymęczonej chorobą Elżbiety zaczęły się pojawiać setki małych czerwonych kropek a każda z tych kropek wydawała się mówić rodzicom Karmeli, że oto nie ma się czego bać, bo to trzydniówka! Rodzice Eli kropek uważnie słuchali i przyglądając się im z wielką ulgą wzdychali.

Osłabiona chorobą Ela dostała pieczone jabłko na wzmocnienie a w nim ukryte pyszne nadzienie.

Jabłko pieczone nadziewane kaszami

1 duże jabłko
Po 1 łyżce błyskawicznej kaszy orkiszowej, gryczanej, jaglanej i owsianej (My używamy niesłodzonych kaszek czeskiej firmy Nominal - do kupienia w sklepach ze zdrową żywnością lub przez internet.)
1 łyżka masła
1/4 banana
szczypta cynamonu

Przygotowanie

 Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.

Jabłko myjemy, nie obieramy.

Odkrawamy górną część jabłka i nie wyrzucamy (przyda się do przykrycia jabłka).

Wydrążamy gniazdo nasienne, do powstałego otworu wkładamy na przemian małe cząstki banana, kasze i masło.

Każdą warstwę podlewamy niewielką ilością wody i posypujemy odrobiną cynamonu.

Jabłko przykrywamy odkrojoną wcześniej górną częścią.

W kilku miejscach nakłuwamy skórkę jabłka i zawijamy w folię aluminiową.

Tak przygotowane jabłko wstawiamy do piekarnika na około 1 godzinę (lub dłużej - wszystko zależy od rozmiarów jabłka. Najlepiej sprawdzić czy jest już w środku miękkie).

Przestygnięte możemy podawać z jogurtem.